Niemiecka prasa: "Z satyry zrobiła się afera dyplomatyczna"
12 kwietnia 2016"Stuttgarter Zeitung" pyta: "W jaki sposób Jan Böhmermann wyplącze się teraz z tego złośliwego numeru, w który nie tylko sam dał się wrobić, ale wciągnął weń także kanclerz Merkel? Czy ów mistrz prowokacji panuje jeszcze nad sytuacją? To, że nagle zapadł się pod ziemię i jest nieobecny w życiu publicznym świadczy o tym, że zdaje sobie sprawę z tego, co narobił. Nie może ani słowem skomentować swego kontrowersyjengo występu w telewizji. Sztuka nie potrzebuje komentarzy, o ile jest nią faktycznie. Jeśli nie, każde dodatkowe słowo przekreśla ambicje artysty do bycia nim. Böhmermann świadomie przekroczył granice dobrego smaku twierdząc, że chce w ten sposób zwrócić uwagę na to, co jeszcze można dziś powiedzieć publicznie, a co staje się niedopuszczalną obelgą. Można to uznać za nierozważne z jego strony, ale każde jego słowo w obecnej sytuacji może dostarczyć dowodów na to, że ta jego rzekoma satyra w rzeczywistości jest oszczerstwem i obrazą, za które można stanąć przed sądem".
"Berliner Zeitung" zauważa, że: "Wzięcie Böhmermanna w obronę kryje w sobie pewien problem, nie tyle prawny, co natury moralnej. Jego szyderczy wiersz, który w oczywisty sposób odgrzewa antymuzułmańskie resentymenty i uprzedzenia, nie jest wcale wymierzony w Erdogana, ani, jak twierdzą niektórzy jego krytycy, w Turków, tylko ma głównie na celu przykucie uwagi opinii publicznej. Nie chodzi w nim o skrytykowanie Erdogana, tylko o możliwie pompatyczny spektakl medialny przedstawiony w formie krytyki. Böhmermann jest dowcipny, ale jego dowcipy są wyprane z treści. Chodzi w nich nie tyle o zwrócenie uwagi na represyjną politykę tureckiego prezydenta, tylko na osobę autora i - zwłaszcza - reakcję mediów".
Zdaniem dziennika "Der Tagesspiegel" "Angela Merkel uzbroi się w paragrafy i analogie, żeby tym lepiej przeciwstawić się tureckim roszczeniom (ukarania autora złośliwego wiersza, red.). Każda inna jej reakcja byłaby nie tylko niespodzianką, ale, po tym wszystkim co zaszło, czymś wręcz fatalnym. Stawką w grze jest bowiem reputacja niemieckiego rządu. W żadnym wypadku nie wolno mu odejść od bronienia zasady wolności słowa. Ale z tego chyba wszyscy już dobrze sobie zdają sprawę".
"Wesfälische Nachrichten" pisze, że: "Ocena wartości artystycznej satyry Böhmermanna stała się tymczasem czymś drugorzędnym. Po wystąpieniu Ankary z żądaniem ukarania go, rozpętane przez niego zamieszanie stało się sprawą wagi państwowej. Teraz rząd Niemiec musi podjąć decyzję ws. wszczęcia wobec niego postępowania przygotowawczego. Kanclerz Merkel nie ma wyboru; nie może uczynić nic innego, jak wziąć w obronę wolność słowa i wolność prasy w Niemczech. Ale stoi także w obliczu drugiej, bardzo delikatnej sprawy. Chodzi o odpowiedź na pytanie, jak dalece Niemcy są obecnie podatne na naciski Turcji? To bardzo drażliwa kwestia. I tak z kontrowersyjnego występu satyryka zrobiła się duża afera dyplomatyczna".
"Märkische Allgemeine" stwierdza, że: "Reagując na tureckie żądania rząd Niemiec nie powinien dzielić włosa na czworo, tylko stwierdzić jasno i bez ogródek, że w Niemczech każda forma sztzuki podlega ochronie, a jej twórcom przysługuje swoboda wypowiedzi. Tak jest także wtedy, kiedy ich dzieła bywają niezrozumiałe, kontrowersyjne, albo nieudane i słabe".
Opr.: Andrzej Pawlak