1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Niemieckie korzenie Trumpa. "Nielegalny imigrant"

Sertan Sanderson | Elżbieta Stasik
11 listopada 2016

Kallstadt, miejscowość w Nadrenii-Palatynacie najchętniej by zapomniała, że pochodził z niej dziadek prezydenta-elekta. Mieszkańcy nie chcą mieć nic wspólnego ani z nim, ani z mediami. REPORTAŻ

Deutschland Kallstadt Ortsschild
Zdjęcie: DW/S. Sanderson

Sielanka jak z obrazka: drzewa w barwach jesieni, błękitne niebo i świeże powietrze. Równie dobrze mogłoby to być Connecticut albo Maine. Ale 1,2-tysięczne miasteczko Kallstadt w Nadrenii-Palatynacie ma z Nową Anglią jeszcze coś wspólnego: Donalda Trumpa. Pochodzili z niego przodkowie miliardera, przyszłego 45. prezydenta Stanów Zjednoczonych, konkretnie jego dziadkowie. Mieszkańcy nie są zbyt szczęśliwi z tego powodu, właściwie woleliby zapomnieć o Trumpach i to jak najszybciej.

Kallstadt znane jest ze swoich winnic i win, zwłaszcza rieslingaZdjęcie: DW/J.Martens

Medialne piekiełko

Pierwsi dziennikarze pojawili się w miejscowości w ubiegłym roku, po zapowiedziach, że Donald Trump będzie kandydatem republikanów w wyborach prezydenckich 2016. Po jego oficjalnej nominacji zaczęły się zjeżdżać ekipy już nie tylko z Niemiec, ale z całego świata. W ciągu kilkunastu miesięcy imię Trumpa rozsławiło miasteczko bardziej niż jego wina, uprawiane tam od stuleci.

Ludziom cały ten medialny cyrk działa tylko na nerwy. – Przyjechali w środku nocy i o szóstej rano stali już przed drzwiami – skarży się na dziennikarzy sprzedawczyni w piekarni „Sippel”, znanej z regionalnej specjalności – przyrządzanych na parze pampuchów. Pytana o nazwisko sprzedawczyni pokazuje tylko na plakietkę z nazwiskiem: „Frau Rüde".

Nomen omen – „rüde", to po niemiecku, szorski, ordynarny, wręcz chamski. Tę antypatię do mediów można zrozumieć, kiedy Frau Rüde zaczyna opowiadać, jak przepędziły jej klientów. – Ekipy telewizyjne zastawiały nam drzwi, bo koniecznie chciały mieć też zdjęcie wieży kościelnej – pokazuje na najwyższą budowlę we wsi.

Czy właśnie w tym kościele miały miejsce zaślubiny dziadków Donalda Trumpa? Trudno powiedzieć, nikt w Kallstadt nie pielęgnuje szczególnie pamięci przodków prezydenta elekta. Jego nazwisko znaleźć można na nagrobkach na miejscowym cmentarzu, chociaż nie ma pewności, że są to rzeczywiście krewni miliardera.

Drzewo genealogiczne Donalda Trumpa w Nadrenii-Palatynacie nikogo specjalnie nie interesuje, poza mediamiZdjęcie: DW/J.Martens

Odmowa służby wojskowej, nielegalna emigracja

Kallstadt jest też uznaną oficjalnie miejscowością wypoczynkową. Szef lokalnej organizacji turystycznej Jörg Dörr, siłą rzeczy jest nieco lepiej zorientowany niż inni. – Związki Kallstadtu z Donalden Trumpem sięgają dobrych stu lat. Ostatnim bezpośrednim przodkiem był jego dziadek, Friedrich Trump, który w 1905 roku musiał wyjechać z miejscowości i z Niemiec – mówi Dörr. Jak tłumaczy, dziadek Trumpa wyjechał za ocean, bo odmawiał odbycia służby wojskowej. Do domu nie mógł już wrócić, bo groziły mu represje, został więc w Ameryce jako nielegalny imigrant.

Kto by przypuszczał, że nielegalna imigracja odegrała tak ważną rolę akurat w rodzinie kontrowersyjnego polityka, który najchętniej odesłałby do domu wszystkich meksykańskich imigrantów i nie wpuścił do kraju żadnego muzułmanina. 

Powoli, powoli wieś musi się chyba przyzwyczaić do rozgłosuZdjęcie: DW/J. Martens

„Proszę nie dzwonić“

Być może mogliby opowiedzieć nieco więcej o drzewie genealogicznym niemieckich Trumpów, ale chętnych nie ma. Do drzwi budynku, w którym urodził się dziadek Donalda, lepiej nie dzwonić. „Posiadłość na sprzedaż!!!”, głosi kartka na płocie. Za stosowną cenę obecni właściciele budynku chcą się go pozbyć, żeby „znowu móc żyć bez prasy i medialnego szumu”. Ale może to tylko żart.

Gdyby budynek należał do Donalda Trumpa, dawno byłby już pewnie muzeum jego imienia albo kasynem. Obok w każdym razie powstaje luksusowy dom, tak luksusowy, że nie sposób nie odnieść wrażenia, że Trump nie maczał w tym palców.

Dwóm robotnikom na budowie także nie uszło uwagi zainteresowanie posesją z sąsiedztwa. Jeden z nich dyplomatycznie stwierdza, że niewiele wie o Trumpie. Drugi jest mniej wstrzemięźliwy. – Nie, tego typa tu nie cierpimy – komentuje zwięźle.

Przyszła duma niewykluczona

Na budowie, w piekarni czy restauracji – wszędzie słychać podobne opinie. Jedna z kelnerek przyznaje wprawdzie, że zainteresowanie Trumpem ożywiło nieco turystykę, ale „trudno powiedzieć, czy dłuższą metę to dobrze”. Kelnerka też jest powściągliwa, nie chce być filmowana i w ogóle uważa, że „porobiło się za dużo szumu”.

Także gdzie indziej we wsi humory natychmiast się psują, kiedy tylko padnie nazwisko Trumpa. – Nie chcę mieć z tym nic wspólnego. Już do tej pory hałasu było aż nadto a to przypuszczalnie dopiero początek.  Nie chcemy tutaj żadnego szumu – mówi recepcjonistka w miejscowym hotelu. Jedynym, który stara się odpowiedzieć na wszystkie pytania, jest Jörg Dörr. Przyznaje, że tyle ile w ostatnich miesiącach, w Kallstadt jeszcze nigdy się nie działo. Czy wieś oswoi się z postacią Trumpa? Trudno przewidzieć.

– Ludzie są raczej powściągliwi, bo postrzeganie Trumpa opiera się na doniesieniach medialnych i na jego wystąpieniach podczas kampanii wyborczej. A te były co najmniej kontrowersyjne. Trump polaryzuje i będzie musiał przekonać do siebie swoim urzędowaniem: jeżeli będzie dobrym prezydentem, to może i w Kallstadt ludzie będą kiedyś dumni z tego, że ma tu swoje korzenie – konstatuje Jörg Dörr.

Sertan Sanderson / Elżbieta Stasik

 

Pomiń następną sekcję Dowiedz się więcej