1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Nowe trendy z Paryża. "Żółte kamizelki“ i „czerwone szaliki”

Andreas Noll
29 stycznia 2019

Dopiero czas pokaże, czy ruch „czerwonych szalików” będzie poważną konkurencją dla „żółtych kamizelek” – wyjaśnia ekspert w rozmowie z DW.

Protest "czerwonych szalików" w Paryżu, 27.01.2019
Protest "czerwonych szalików" w Paryżu, 27.01.2019Zdjęcie: picture-alliance/ZUMAPRESS.com/Sadak Souici

DW: Od tygodni „żółte kamizelki” demonstrują i blokują ulice w całej Francji. Teraz sformował się konkurencyjnych ruch „czerwonych szalików”. Co się za nim kryje?

Stefan Seidendorf: Jest to ruch, który narodził się z frustracji wywołanej zmasowanymi protestami „żółtych kamizelek”, które co weekend wylegają na ulice. Najpierw była to indywidualna inicjatywa, która skrzyknęła się na Facebooku, podobnie jak „żółte kamizelki”. „Szaliki” walczą jednak o inną sprawę: chodzi im o powstrzymanie przemocy i zorganizowanie republikańskiego marszu na rzecz wolności pod hasłem „Tak dla demokracji - Nie dla rewolucji”. Jest to w pewnym sensie kontrapunkt do medialnej uwagi, która skupiona jest co weekend na protestach „żółtych kamizelek”.

Stefan SeidendorfZdjęcie: privat

DW: Co ruchowi „czerwonych szalików” udało się do tej pory osiągnąć?

St.S: W ubiegły weekend miała miejsce pierwsza większa demonstracja w Paryżu z udziałem ponad 10 tys. uczestników – jak podała policja. W porównaniu z 4 tys. „żółtych kamizelek”,  które wyszły na ulice w Paryżu, była to faktycznie większa demonstracja. Pod tym względem wygrały „szaliki”. Lecz w ten weekend generalnie w Paryżu było kilka demonstracji – odbył się także „Marsz na rzecz klimatu”, który zmobilizował ponad 8 tys. osób.

DW: Czy „czerwone szaliki” ułatwiają życie prezydentowi Macronowi?

St.S.: Partia prezydenta i rząd bardzo się starały, żeby nikt nie kojarzył ich z tym ruchem. Chciano zapobiec wrażeniu, że ruch ten mógłby być kierowany lub sterowany, bowiem jest to ruch oddolny przeciwko „żółtym kamizelkom”, który tak samo ma prawo mówić „naród to my” i chce pokazać, że nastroje we Francji są bardziej zróżnicowane i złożone niż można by sądzić na pierwszy rzut oka.

Oczywiście, jest to pewna ulga dla prezydenta. W mediach mówiono bardzo wiele o rozwoju sytuacji i o „szalikach” mówiono nawet więcej niż o „kamizelkach”. Generalnie protesty i blokady „żółtych kamizelek” są manifestacją nastrojów panujących we francuskim społeczeństwie, które ma wszystkiego po prostu dosyć. Dla prezydenta jest to kluczowy moment. Może on faktycznie zapanować nad opinią publiczną i ruch „czerwonych szalików” jest w tym bardzo pomocny.

"Czerwone szaliki" chcą być przeciwwagą dla "żółtych kamizelek" Zdjęcie: picture-alliance

DW: Właściwie złość ludzi powinna zostać skierowana w jakieś uporządkowane tory. Prezydent Macron nakazał obecnie zorganizowanie w całym kraju powszechnej debaty.  Czy te nowe protesty są dowodem na to, że Francuzi swoje różnice zdań wolą jednak „rozgrywać” na ulicy?

St.S: Jedno wiąże się z drugim. Powszechna debata w formie różnych imprez i spotkań jest oczywiście trudniejsza do transportowania w mediach. Nie jest ona tak widowiskowa jak strzelające race czy płonące barykady. Od kiedy w połowie stycznia zaczęła się we Francji ta wielka debata, opinia publiczna zdaje się być niezdecydowana wobec różnych dróg, jakimi można by pójść. Jest wiele podparcia dla uporządkowanego politycznego procesu w celu przezwyciężenia kryzysu, dlatego wcale nie jest pewne, że „żółte kamizelki” faktycznie zawsze będą na pierwszym miejscu w mediach.

DW: Czy sądzi pan, że w konsekwencji obydwa te ruchy zmienią francuski krajobraz partyjny?

St.S: Oba te ruchy są właściwie konsekwencją wielkiego przełomu w krajobrazie partyjnym, jaki nastąpił podczas wyborów prezydenckich i parlamentarnych w roku 2017. Ale jest to także wyraz sięgających głębiej wstecz przełomowych zmian we francuskim społeczeństwie, które jest coraz bardziej podzielone. Z tego względu ruchy te  to siły polityczne, które jednak do tej pory nie mają ani struktury ani organizacji. Nie wiadomo, jak te ruchy wyglądałyby w zestawieniu z tradycyjnymi partiami. Te bowiem w dalszym ciągu istnieją, nawet jeżeli po wyborach parlamentarnych 2017 są mocno nadwyrężone. Do tej pory żadnemu z ugrupowań nie udało się faktycznie wchłonąć  ani jednego z tych ruchów: ani skrajnej lewicy, ani prawicy, ani burżuazyjnej opozycji. Musimy cierpliwie poczekać na dalszy rozwój sytuacji.

Dr Stefan Seidendorf od roku 2014 jest wicedyrektorem Niemiecko- Francuskiego Instytutu w Ludwigsburgu, gdzie kieruje działem europejskim.

 

"Żółte kamizelki" inspiracją dla świata arabskiego. Nerwowość władz

rozmawiał Andreas Noll