Nowi przywódcy
19 listopada 2009Dziś (19.11.) o godz. 18 rozpoczyna się w Brukseli szczyt Unii Europejskiej, na którym przywódcy Dwudziestki Siódemki zdecydują, kto stanie na czele Wspólnoty. Choć są faworyci, to jeszcze niczego nie można powiedzieć na pewno. Największy bój toczy się o przewodniczącego Rady Europejskiej i szefa unijnej dyplomacji. Ten pierwszy ma być chadekiem, najlepiej szefem rządu lub państwa. Tego drugiego mają wskazać socjaldemokraci. Prawdopodobnie będzie nim szef MSZ któregoś z państw członkowskich.
Prezydent
Na szczycie unijni przywódcy wybiorą szefa Rady Europejskiej, potocznie nazywanego – prezydentem Unii Europejskiej. To nowe stanowisko, utworzone w Traktacie Reformującym (Traktat z Lizbony). Przewodniczący Rady będzie twarzą Unii, reprezentantem Wspólnoty na zewnątrz. Jego kadencja trwa 2,5 roku. Możliwa jest jedna reelekcja. Do tej pory szefem Rady Europejskiej był premier kraju obecnie sprawującego półroczne przewodnictwo w Unii. Po reformie prezydencja będzie trwała półtora roku i będą ją sprawowały trzy kraje członkowskie na raz.
Kto?
Choć wszystkie 27 państw widzi potrzebę powołania prezydenta Unii, to nie wszyscy widzą jedno nazwisko. Jak zawsze, choć politycy deklarują, że najważniejszy jest program, i tak debata kończy się tym, kto go ma realizować. Kraje niemieckiego obszaru językowego, z Niemcami na czele, stawiają na premiera Luksemburga, Jean-Claude’a Junckera. Ma odpowiednie doświadczenie. Od 14 lat jest szefem rządu. Od 5 lat stoi na czele tzw. euro-grupy, kieruje comiesięcznymi spotkaniami ministrów finansów państw, które przyjęły walutę euro. Słabą stroną Junckera jest wielkość jego kraju. Luksemburg to najmniejsze państwo UE. Wielu podkreśla, że prezydent Unii pochodzący z tak małego kraju nie będzie poważnie traktowany na arenie międzynarodowej. Kandydatem, który może zagrozić Junckerowi jest belgijski premier, Herman van Rompuy. W grę wchodzi także premier Holandii, Jan Peter Balkenende. Szansę, choć niewielkie, mają także; była prezydent Łotwy, Vaira Vike-Freiberga, a także Mary Robinson, pierwsza kobieta, która objęła urząd prezydenta w Irlandii. Na giełdzie nazwisk pojawiają się też: były belgijski premier, Guy Verhofstadt; prezydent Finlandii, Tarja Halonen; były kanclerz Austrii, Wolfgang Schüssel; były fiński premier, Paavo Lipponen; były premier Hiszpanii, Felipe Gonzalez i litewska prezydent, Dalia Grybauskaite.
Na razie wiadomo tylko jedno na pewno - przyszły szef Rady Europejskiej będzie zarabiał 300 tys. euro rocznie, o 10 tys. mniej od przewodniczącego Komisji Europejskiej.
Szef dyplomacji
Traktat z Lizbony wprowadza także stanowisko Wysokiego Przedstawiciela UE ds. Polityki Zagranicznej i Bezpieczeństwa, czyli szefa unijnej dyplomacji. Tu najpoważniejszym kandydatem jest Włoch, były socjalistyczny premier, Massimo D’Alema. W wyścigu liczy się także hiszpański minister spraw zagranicznych, Miguel Angela Moratinos i komisarz UE ds. handlu, Brytyjka Catherine Ashton. Wymieniane są także nazwiska; ministra spraw zagranicznych Francji, Bernarda Kouchnera i rumuńskiego szefa dyplomacji, Adriana Severina. Polska nie zgłosiła swojego kandydata na szefa unijnej dyplomacji, ale Radosław Sikorski, szef polskiego MSZ, zaproponował przeprowadzenie swego rodzaju castingu na obsadzenie tej funkcji. Tak, by kandydaci mogli zaprezentować swoją wizję Europy. Choć Polacy „znaleźli zrozumienie” u sprawujących obecnie przewodnictwo Szwedów, do których należy prowadzenie negocjacji w tych sprawach, to jednak ten sposób wyboru nie ma żadnych szans.
Marcin Antosiewicz
Red. odp. Elżbieta Stasik/me