Ostatni wagon Europy
5 kwietnia 2005Nadal co prawda spece od polityki gospodarczej za katastrofę w Niemczech obwiniają wszystkich wokół. Najnowsza wymówka - za wszystko odpowiada ubiegły rok, a jak nie on, to wysoka cena ropy naftowej. Lecz propaganda sukcesu, import z minionej epoki, traci impet.
Niejako na marginesie przyznaje się, że w paru innych państwach, jak u nowych unionistów czy w Irlandii gospodarka rozwija się, tym niemniej dla wielu z nich to słaba pociecha:
”Inne państwa strefy euro, jak Niemcy, Włochy, Holandia czy Portugalia mają jednoprocentową stopę wzrostu, Niemcy zgoła mniej, bo 0,8”- mówi Joaquin Almunia, komisarz finansów Unii Europejskiej.
A zatem Niemcy to chory człowiek Europy – uważa się w Brukseli, natomiast rządzący w RFN socjaldemokraci i Zieloni święcie wierzą we własną prognozę ze stycznia tj. w to, że wzrost gospodarczy będzie dwa razy wyższy i wyniesie 1,6 procent. Opozycja chrześcijańsko-demokratyczna nie wierzy natomiast w cuda: Peter Hintze, rzecznik frakcji CDU/CSU do spraw polityki europejskiej, uważa statystykę z Brukseli za ...Waterloo dla rządu Niemiec. Zwraca on uwagę na fakt, że tym samym Niemcy zajmują pod względem stopy wzrostu PKB ostatnie miejsce wśród unijnej „25” i po raz kolejny naruszą granice ustalonego deficytu państwa. Hintze podkreśla, że czołowi ekonomiści postrzegają spadek koniunktury i oznaki pojawiającej się recesji. W tej sytuacji – uważa polityk opozycji – na groteskę zakrawają upiększone prognozy rządu w Berlinie, zwłaszcza w obliczu masowego bezrobocia.
Ow niski wzrost gospodarczy negatywnie wpływa na wysokość deficytu budżetowego. Inaczej, niż minister finansów w Berlinie, Hans Eichel, Alumnia jest przekonany o tym, że także i w tym roku Niemcy naruszą granice deficytu – osiągając minus 3,3 procent PKB i to już po raz czwarty z rzędu. Jak na ironię to Niemcy właśnie obstawały przed laty przy niskich granicach zadłużenia, by zdyscyplinować rozrzutników wśród unionistów. Dziś opozycja wypomina to lewicy, licząc na punkty elektoratu.
A nie tak dawno jeszcze pod naciskiem Berlina i Paryża Unia zmuszona była zgodzić się na rozluźnienie reguł paktu stabilizacyjnego, a w konsekwencji na zaniechanie żądania sankcji w odniesieniu do państw, które nie radzą sobie z dyscypliną budżetową. Lecz Joaquin Almunia ma jeszcze w rękawie czerwoną kartkę - nie wykluczył on tego, że Bruksela zażąda od Berlina podjęcie dalszych kroków oszczędnościowych. Na czym one będą polegać – na razie nie wiadomo.