Po polsku w Brandenburgii
15 lipca 2010Elżbieta Stasik: Brandenburgia jest landem o najdłuższej granicy z Polską, jako jedyny kraj związkowy ma wpisaną w konstytucję przyjaźń z Polską...
Holger Rupprecht: ... z czego jesteśmy bardzo dumni!
Powiedziałabym więc „szlachectwo zobowiązuje”. Brandenburgia jest wręcz zobligowana do nauczania języka sąsiada. Zakończył się właśnie rok szkolny, jak ocenia Pan kondycję języka polskiego w Brandenburgii?
Właściwie jestem zadowolony. Niektórzy oczywiście uważają, że nieznaczny wzrost zainteresowania nauką języka polskiego, jaki odnotowujemy, nie jest jeszcze wystarczający, że musi się dziać więcej. Ale nie można się oszukiwać – także w przyszłości nie będziemy w stanie spełnić wysokich oczekiwań. Przede wszystkim istnieje bardzo duża konkurencja ze strony innych języków obcych. Jeżeli uczy się języka polskiego, w tej chwili ponad 2 tysiące uczniów, to moim zdaniem, już całkiem dobrze. Problematyczny jest fakt, że zainteresowanie nauką polskiego koncentruje się w rejonie przygranicznym. To zrozumiałe; swoje robi mały ruch graniczny, kontakty, przyjaźnie, jakie ludzie nawiązali przez Odrę i Nysę. Rodzice czują się wówczas zmotywowani, żeby posyłać dzieci na lekcje polskiego. Naturalnie możemy być lepsi, ale obecna sytuacja jest już całkiem satysfakcjonująca.
To znaczy dokładnie 2 tysiące uczniów uczy się polskiego?
Dokładnie to są 2 tysiące 105 uczniów. Mówię o roku szkolnym 2009/10. Mamy projekty towarzyszące lekcjom, ale większość uczniów korzysta rzeczywiście z lekcji języka polskiego, będących elementem normalnego programu szkolnego. W wielu szkołach podstawowych oferujemy naukę polskiego już od trzeciej klasy, w niektórych wręcz od pierwszej - w ramach projektu „Spotkanie”. W szkołach ponadpodstawowych język polski jest oferowany jako drugi język obcy, przy czym konkurencją jest francuski, hiszpański, czy częściowo jeszcze rosyjski. Ale mamy w Brandenburgii też szkoły, które umożliwiają naukę języka polskiego przez cały okres trwania szkoły, łącznie z możliwością zdawania go na egzaminie maturalnym.
Na którym miejscu wśród języków obcych jest polski?
W tej chwili na trzecim, po angielskim i francuskim. To już niezła pozycja, bo trzeba pamiętać, że mamy dzisiaj do czynienia z ekspansją hiszpańskiego. Podobnie jest zresztą też w innych krajach. Kiedy porównuję w naszych partnerskich regionach w Anglii, czy we Francji zainteresowanie językiem niemieckim, widzę, że hiszpański go dziś wypiera. To jest światowy język i najwyraźniej także w Polsce młodzi ludzie wolą od niemieckiego właśnie hiszpański.
Ta trzecia pozycja języka polskiego jest w miarę stabilna, czy się zmienia?
Tak bez owijania w bawełnę – trzeba mówić o stagnacji. Jestem zazwyczaj optymistą, ale cieszyłbym się, gdybyśmy mogli mówić o większym wzroście zainteresowania. I tu, co często podkreślam, życzyłbym sobie jeszcze większego wsparcia z polskiej strony. Była pani świadkiem, kiedy w Schwedt, razem z ambasadorem Polski w Niemczech, Markiem Prawdą, nakłanialiśmy polskich uczniów do robienia matury w niemieckiej szkole, a niemieckich uczniów do nauki języka polskiego. Nikt nie zrobi językowi polskiemu lepszej reklamy niż Polska.
Czyli promocja?
Tak. Promocja, promocja i jeszcze raz promocja. Musimy wspólnie uświadomić uczniom, jak bardzo zmieni się sytuacja od 2011 roku. Kiedy otworzy się niemiecki rynek pracy, przypuszczalnie wzrośnie także zainteresowanie fachowcami ze znajomością języka polskiego. Dla niemieckich uczniów może to oznaczać nowe szanse zawodowe. Musimy im uzmysłowić, że Polska jest częścią Europy. Żyjemy w jednej wspólnocie. Mam wrażenie, że trzeba to podkreślać przy każdej okazji, jeszcze dobitniej, niż robimy to w tej chwili. Oczywiście istnieją ciągle jeszcze resentymenty uwarunkowane naszą wspólną historią, ale z kontaktów z uczniami wiem, że u młodego pokolenia nie odgrywają już roli. Młodzi ludzie są wobec siebie otwarci, inaczej, niż chociażby moje pokolenie.
Przez lata ogromną przeszkodą w nauczaniu języka polskiego w Niemczech była wymiana nauczycieli. O ile wiem Brandenburgia zawarła dlatego specjalne umowy z partnerami z Polski.
Mamy problem – różną strukturę naszych państw. Polska jest rządzona centralnie, decyzje zapadają w Warszawie a na niższych szczeblach w urzędach wojewódzkich i marszałkowskich. My z kolei mamy naszą strukturę federalną. Czasami niełatwo znaleźć kompetentnego rozmówcę.
Przeszkodą były też kwestie finansowe.
Przez wiele lat opłacaliśmy nauczycieli języka niemieckiego, oddelegowanych do szkół w Polsce, jednocześnie opłacaliśmy nauczycieli polskiego uczących u nas. Ale kiedyś w końcu nasi spece od finansów stwierdzili, że dłużej już tak nie może być. Nawiązałem więc kontakt z naszymi polskimi partnerami, z województwem lubuskim i zachodniopomorskim i powiedziałem: słuchajcie, też musicie się dołożyć. Może nie jeden do jednego, ale sami nie dajemy już rady. Postawiłem wręcz ultimatum, że jeżeli także polska strona nie będzie gotowa zainwestować w nauczycieli polskiego w Niemczech, wycofamy z Polski naszych nauczycieli niemieckiego. Niech ta współpraca działa na partnerskich zasadach. Ale długo nie wiadomo było z kim właściwie rozmawiać.
W końcu udało nam się przełamać impas i od ubiegłego roku szkolnego mamy pierwszego nauczyciela języka polskiego w Schwedt, delegowanego i opłacanego przez województwo zachodniopomorskie. A od tego roku szkolnego nauczyciela w Forst opłacanego przez województwo lubuskie. Urzędy marszałkowskie radykalnie zmieniły w którymś momencie sposób myślenia, nastąpiły zmiany personalne, w efekcie zdołaliśmy wspólnie pokonać problem. Za co zresztą jestem bardzo wdzięczny. Bo nie ma dla języka lepszego ambasadora niż nauczyciel uczący w swoim ojczystym języku.
Minęło dwa i pół roku od wejścia Polski do strefy Schengen. Mamy otwarte granice, mówił pan o otwarciu się młodych ludzi. Zmieniło się coś w mentalności, w nastawieniu Brandenburczyków do sąsiadów?
Jestem często w regionie przygranicznym i obserwuję, że już Schengen dużo zmieniło, lada moment dojdą ułatwienia, jakie przyniesie z sobą otwarcie niemieckiego rynku pracy dla Polaków. To wszystko sprawia, że wiele się zmienia. Stwierdzamy na przykład z niejakim zdumieniem, że Polacy bardzo chętnie kupują w centrach handlowych po niemieckiej stronie. Kiedyś była to droga jednokierunkowa, to Niemcy jeździli do Polski po zakupy, bo tam było taniej. Teraz sytuacja się odwraca. Czy chętnie przytaczany przykład osiedlania się po niemieckiej stronie Szczecinian, którzy kupują domy, reaktywują pozamykane restauracje. Słowem - wnoszą świeży powiew do gmin w Mecklemburgii, też na północy Brandenburgii. Ale pracują nadal w Polsce, bo dobrze tam zarabiają i te pieniądze inwestują w Niemczech w budowę domów. To jest niebywały zwrot.
Zmienia to też coś w głowach?
Myślę, że tak. Optymizmem napawa mnie zwłaszcza młode pokolenie. Mam bardzo dużo do czynienia z uczniami i nie dostrzegam jakichkolwiek uprzedzeń w kontaktach z Polską. To też efekt wyrównywania się warunków życia. Zdaję sobie sprawę, że nie dotyczy to całej Polski, ale ten region przygraniczny bardzo korzysta z otwarcia granic i powoli te różnice, głównie uwarunkowane historycznie, zanikają. To jest coraz bardziej zauważalny proces. Co na niemiecko-francuskiej granicy jest dziś już normalnością, będzie też tutaj. I dzięki Bogu proces ten wpisuje się w ramy polityczne. Bardzo ucieszyłem się z wyników ostatnich wyborów w Polsce, bo cóż, mieliśmy fazę zlodowacenia stosunków, która nie powinna wrócić. Ubolewalibyśmy, gdyby z politycznego wyrachowania wstrzymano ten pozytywny rozwój. Panująca dzisiaj otwartość w naszych stosunkach może przynieść korzyści i nam i całej Unii Europejskiej. I kiedyś w końcu staniemy się jednością i dobrymi Europejczykami.
Wróćmy do nauczania języka polskiego w Brandenburgii. Czego by sobie Pan życzył we współpracy z Polską?
Tak jak już wspomniałem - wsparcia ze strony Polski. Wielkiego poplecznika mam w ambasadorze Polski w Niemczech. Niedługo jadę znowu do Szczecina i bardzo mi zależy, żeby we władzach województwa, w urzędzie marszałkowskim byli ludzie, którzy powiedzą: jesteśmy gotowi współpracować, zrobić to i to po jednej i po drugiej stronie granicy. Wybieram się do Gryfina, żeby promować tam wśród polskich uczniów możliwość zrobienia matury w niemieckiej szkole. Mamy w Schwedt znakomity polsko-niemiecki projekt szkolny, ale niestety spada liczba polskich uczniów chętnych do nauki w Niemczech. Będę rozmawiał na ten temat z marszałkiem Zachodniopomorskiego, jakie korzyści może przynieść polskim uczniom udział w takim projekcie. Oczywiście też na temat uznawania świadectw po obu stronach granicy. Żebyśmy nie mieli do czynienia z sytuacją, że jedna matura jest uznawana wszędzie, druga nie. To są biurokratyczne przeszkody, którymi nie możemy obciążać młodych ludzi.
Bardzo zależy mi też na innym projekcie, który pozwala niemieckim uczniom cieszyć się możliwością nauki w szkole w Polsce. Mamy świetny program „Sokrates”, tyle, że bardzo niewielu niemieckich uczniów chce z niego korzystać. Próbuję promować go, gdzie i kiedy tylko mogę, ale widać ciągle jeszcze istnieje jakaś bariera.
Ci uczniowie mogą też liczyć na stypendium, prawda?
Tak. Odwiedzałem uczniów, którzy skorzystali z tego przywileju możliwości nauki w Polsce i czują się tam znakomicie, chcą robić w Polsce maturę. Oczywiście musi to być matura uznawana wszędzie. Wzajemne uznawanie świadectw, dyplomów musi być podstawą takiej współpracy. Bardzo życzyłbym sobie, żeby drogi edukacji kształtowane były w jasny, porównywalny sposób w całej Unii Europejskiej. Oczywiście my, Niemcy, z naszym niejednolitym systemem oświatowym, innym w każdym landzie, jesteśmy tu prawdziwym problemem. Jeżeli jeden land nie jest gotowy uznawać świadectw z drugiego landu, co się zdarza... Jak mają o nas myśleć obcokrajowcy?
Taka porcja samokrytyki na podsumowanie naszej rozmowy?
No tak, bo kto to ma zrozumieć? Gdybym był Polakiem, nie rozumiałbym, co ci Niemcy u siebie wyprawiają. Każdy kraj federalny skrobie sobie własną rzepkę i kiedy ktoś chce się przeprowadzić z rodziną do innego landu, ma potężny problem z dziećmi, bo akurat tam obowiązuje inny system oświatowy. Wywodzę się z NRD, gdzie był jeden system oświatowy, taki sam nad Bałtykiem i w Górach Harzu. Może warto było zachować tę jednolitość. Ale to jest wewnętrzny, niemiecki problem, tygiel, do którego swoje trzy grosze wrzuca każde z 16 landów federalnych. I każdy ma swoje argumenty. Nie jest łatwo.
Dziękuję za rozmowę.
Elżbieta Stasik
Red. odp.: Iwona Metzner