1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Pokuta i PRL - wspomnienia niemieckiego wolontariusza

Rozmawiał Andrzej Stach4 maja 2008

Konrad Weiß był jednym z pierwszych niemieckich wolontariuszy, którzy przyjechali do Polski z ramienia ewangelickiej organizacji "Akcja Znaki Pokuty". Z Konradem Weißem rozmawia Andrzej Stach.

Konrad Weiß był działaczem "Akcji Znaki Pokuty" i enerdowskiej opozycjiZdjęcie: DW/Andrzej Stach

DW – Jak wyglądały Pana pierwsze kontakty z Polską i kiedy się zaczęły?

K. W. - Pierwszy raz chcieliśmy wyjechać do Polski i udać się do Oświęcimia jako wolontariusze w roku 1964, ale władze enerdowskie nie wydały nam zezwolenia, dlatego postanowiliśmy wtedy pojechać do obozów w Sachsenhausen i Ravensbrück. To było moje pierwsze doświadczenie w tym względzie. W następnym roku postanowiliśmy być sprytniejsi i zastosować pewien trik. Załatwiliśmy sobie indywidualne zaproszenia do Polski i każdy uczestnik w pięciominutowych odstępach przekraczał w Görlitz granicę do Zgorzelca. Następnie stamtąd wszyscy razem udaliśmy się do Oświęcimia.

DW – Jakie były główne powody podejrzliwości i dystansu władz NRD wobec Aktion Sühnezeichen?

K.W. - Nasza organizacja była silnie związana z kościołem ewangelickim, ale także silnie wspierana przez kościół katolicki, dlatego władze były wobec niej zdystansowane. Nie wspierały naszego celu, jakim był znak pojednania między byłymi wrogami, uważając nasze akcje za zbędne, gdyż wedle nich istniały umowy międzypaństwowe między NRD a PRL. Twierdzono poza tym obłudnie, że obywatele NRD nie byli odpowiedzialni za wojnę, gdyż jako tacy ani jej nie wywołali ani w niej nie uczestniczyli. Dlatego Sühnezeichen tylko tolerowano i po pierwszych podróżach zakazano dalszych wyjazdów do Polski. Były one znów możliwe dopiero od połowy lat 70-tych do czasu stanu wojennego z jednym tylko wyjątkiem: Była nim nasza praca w szpitalu dziecięcym w Warszawie, na którą zezwolono. Do połowy lat 80-tych wydawano nam potem tylko odmowy na podróże do Polski. Próbowano też infiltrować naszą organizację za pomocą agentów enerdowskiej służby bezpieczeństwa. Dopiero od końca lat 80-tych znów nas tolerowano, a raz nawet w dość wątpliwy sposób zostaliśmy wsparci, mianowicie przy marszu pokojowym ku czci Olafa Palme.

Wolontariusze "Akcji Znaki Pokuty" opiekują się np. byłymi więźniami obozów koncentracyjnychZdjęcie: Aktion Sühnezeichen Friedensdienste

DW – Z kim kontaktowaliście się i czy mieliście stałych partnerów w Polsce?

K.W. - Głównymi partnerami Aktion Sühnezeichen z NRD były w Polsce Kluby Inteligencji Katolickiej i grupa ZNAK i poznaliśmy przede wszystkim ludzi z tego otoczenia. Do dziś doskonale pamiętam np. rozmowę ze Stanisławem Stommą, który w Krakowie zaprosił na obiad do wspaniałej i historycznej restauracji Wierzynek naszą grupę po powrocie z obozu Auschwitz. Podczas obiadu w restauracji przez dwie godziny we wspaniały wręcz porywający sposób przybliżył nam zarys historii Polski. Poznałem wtedy także redaktora naczelnego Tygodnika Powszechnego, Jerzego Turowicza i kilku innych redaktorów, jak np. Annę Morawską i Mieczysława Pszona. Pszon czuł się potem bardzo związany z naszą Organizacją i opiekował się wszystkimi grupami, które przyjeżdżały od nas do Polski. Były to rzeczywiście bardzo niecodzienne kontakty. Nam, którzy przybywali z zawężonej ideologicznie NRD, pozwalały one poszerzyć spojrzenie także na nowoczesny i zaangażowany społecznie katolicyzm. Było to dla mnie szczególnie fascynujące.

DW – Jak ocenia Pan bilans 50 lat działania Aktion Sühnezeichen na tle obecnych stosunków niemiecko-polskich?

K.W. - Sądzę, że najważniejszym faktem jest to, że Polska i inne kraje środkowoeuropejskie są członkami Unii Europejskiej i że stanowimy jedną wspólnotę polityczną. Trzydzieści, czy 40 lat temu, kiedy po raz pierwszy z Akcją pojechałem do Polski, nie uwierzyłbym, że to będzie kiedyś możliwe, że nasze stosunki będą po prostu tak przyjazne i bez obciążeń. Z moją żoną spędziłem w zeszłym roku urlop w Polsce i w tym roku chcemy to powtórzyć. Przyznam, że to dla mnie duża przyjemność przyjeżdżać teraz do Polski bez żadnych ograniczeń, kiedy nie muszę się obawiać, że ktoś mnie np. podsłuchuje. Rozwój stosunków polsko-niemieckich uważam za bardzo pozytywny, i nawet jeśli czasem pojawi się ktoś odporny na naukę lekcji historii, który chciałby prowadzić politykę z roku 1945 czy też 1939, to myślę, że większość potrafi dać sobie z tym radę i zniesie także to.

DW - Dziękujemy za rozmowę.