1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Polacy w Berlinie pomagają uchodźcom

Elżbieta Stasik
27 grudnia 2016

Tylko w 2015 roku Berlin przyjął blisko 80 tys. uchodźców, w 2016 niewiele mniej. W odnalezieniu się w obcym kraju pomagają niektórym z nich wolontariusze, także Polacy żyjący w stolicy Niemiec.

Deutschland Patenschaften für Flüchtlinge in Berlin
Urszula ze swoim podopiecznym Wisamem (z l.) i tłumacz AhmedZdjęcie: DW/E. Stasik

Siedzimy w kafejce na berlińskim Kreuzbergu: Asia, Ula, Wisam i Ahmed. Nawet jak na kulturowy tygiel, jakim jest Berlin, to dość barwna konstelacja. Asia – Joanna Smagło-Yildirim dotarła do Berlina z Turcji. Także emigrantka Ula – Urszula Sadłowska przyjechała do Berlina z Paryża, do którego wyjechała z Polski w 2003 roku. Wisam Al Tamemi, ojciec sześciorga dzieci, jest uchodźcą z Iraku. Ahmed Almujawer uchodźcą z Syrii.

Uwaga wszystkich skupia się na Wisamie. W Niemczech jest od 2015 roku. Należy do blisko 3 tys. uchodźców w Berlinie, którzy ciągle jeszcze żyją w zbiorowych kwaterach. Co pół roku rodzina przenoszona jest z miejsca na miejsce. Teraz koczuje w hali dawnej fabryki tytoniu na północy miasta, na Spandau. 

Koordynatorka projektu Joanna Smaglo-Yildirim z Irakijczykiem Wisamem Al TamemiZdjęcie: DW/E. Stasik

– Zero prywatności, zimno, trudno nawet spać w takich warunkach – przyznaje Wisam. Rodzina pilnie potrzebuje pomocy, przede wszystkim własnego kąta. Wisam wyciąga plik wniosków do wypełnienia, gromadka przy stole uważnie je studiuje. Znalezienie mieszkania dla ośmioosobowej rodziny jest trudne. Przepisy są rygorystyczne i czasami absurdalne. – Mamy w programie siedmioosobową rodzinę, która mieszkała w fatalnych warunkach w schronisku i znalazła pięciopokojowe mieszkanie. Ale administracja uznała, że się nie nadaje, bo zgodnie z przepisami każdy musi mieć własny pokój – mówi Asia.

„Nie tylko bierzemy”

Asia dobrze zna problemy, z jakimi codziennie konfrontowani są uchodźcy. Od wiosny tego roku jest w Polskiej Radzie Społecznej w Berlinie koordynatorką patronackiego projektu „Wolontariat dla uchodźców”, jednego z programów uruchomionych przez ministerstwo ds. rodziny. Polską Radę Społeczną zaprosiła do niego Gmina Turecka a chodzi przede wszystkim o wspieranie przez wolontariuszy uchodźców w ich nowej codzienności w Niemczech. Ważne przy tym, że wolontariusze to głównie migranci. – Idea tego projektu polega na tym, że migranci mogą lepiej zrozumieć sytuację uchodźców, bo sami też przyjechali kiedyś do Niemiec i zaczynali wszystko od początku – mówi Asia.

Uczestnicy warsztatów filmowych zorganizowanych przez Polską Radę Społeczną dla młodych uchodźcówZdjęcie: DW/E. Stasik

Jest jeszcze jeden powód, dla którego Rada chciała się zaangażować. – Polacy są często postrzegani w Niemczech głównie jako odbiorcy świadczeń socjalnych. Chcemy przełamać ten stereotyp, pokazać, że Polacy nie tylko biorą, ale też potrafią dać coś z siebie – dodaje koordynatorka Asia. W Polsce i Niemczech skończyła pracę socjalną i animację społeczno-kulturową, w Radzie pracowała najpierw jako wolontariuszka. Trudno o bardziej predestynowaną osobę.

Jej telefon dzwoni niemal nieustannie. W projekt włożyła serce i duszę. Po pół roku jego istnienia zorganizowała ponad 70 tandemów – wolontariuszy i ich podopiecznych. – Na początku trudniej było znaleźć chętnych uchodźców niż wolontariuszy. Problemem bywa przełamanie nieufności, wyrwanie ludzi z marazmu, w jaki popadają po często miesiącach bezczynności – przyznaje Asia.

Chwile radości

– W Iraku pracowałem od świtu do nocy, jako lakiernik samochodowy. A teraz śpimy, jemy, śpimy, jemy, każdy dzień jest rutyną – skarży się Wisam. Bezczynność zabija. Ula to rozumie, dlatego razem z partnerem Christianem, z którym przejęli patronat nad rodziną Wisama, robią co mogą, żeby chociaż na parę godzin wyrwać swoich podopiecznych z marazmu. – Byliśmy na przykład na basenie. Trochę mieliśmy problemów z dziewczynkami, bo nie miały kostiumów, ale obsługa basenu pozwoliła im kąpać się w koszulkach, dała jakiś piłki, pływaczki dla dzieci, świetnie się bawiły. Czasami idziemy po prostu na spacer, teraz chcemy pójść do ogrodu zoologicznego – mówi Ula.

Spotyka się z rodziną Wisama mniej więcej raz w tygodniu, pracuje nad różnymi projektami, sama więc układa sobie czas. Trochę jednak musi go zainwestować. Dlaczego to robi? Może dlatego, że należy do ludzi, którzy chronicznie się angażują. W Paryżu pracowała w Instytucie Polskim, dzięki czemu poznała tamtejszą Polonię, była aktywna w stowarzyszeniu polskich studentów i absolwentów we Francji. Kiedy będąc już w Berlinie usłyszała o projekcie, postanowiła się przyłączyć. – Mam dosyć słuchania, jacy są ci uchodźcy, czasami burzę się, jak słyszę, co ludzie opowiadają i chciałam na własnej skórze sprawdzić, co to za ludzie – tłumaczy Ula.

Przyznaje, że trochę się obawiała. Tego na przykład, jak będzie ją traktował Irakijczyk Wisam, w końcu ojciec wielodzietnej rodziny. – Gdybym chociaż przez chwilę nie czuła się szanowana, natychmiast bym się wycofała – mówi. Nic takiego się nie zdarzyło. Wręcz przeciwnie. Ula jest trochę zdziwiona, że chociażby te różnice kulturowe, o których tyle się mówi, są tak mało zauważalne. Albo, że kiedy krótko rodzina gnieździła się w małym pokoiku, mimo ciasnoty był tak zadbany. Podobnie jak dzieci i żona Wisama, mimo sześciorga dzieci modna kobieta zawsze ze starannym makijażem. Nie ma siły, każdy z nas nosi w sobie jakieś stereotypy. Jaki brud, jakie chusty? Kontakt z Irakijczykami pokazał Uli, że wiele z nich to bzdura. – Wszystkie stereotypy są burzone, polecam każdemu zrobić taki wolontariat – konstatuje.

Bariery do pokonania

Bywają trudne chwile. Uchodźcy są ludźmi z traumą, wolontariusze nie są specjalistami. Nie każdy też jest w stanie poradzić sobie z problemami biurokratycznymi. Nieco pomagają przygotowywane dla nich seminaria, zawsze radą służy Asia. Zaskakujące, ale najmniej problemów sprawia bariera wydawałoby się nie do pokonania – język. Wisam miał wprawdzie po dotarciu do Berlina trzymiesięczny kurs niemieckiego, ale bez jego praktycznego używania, wszystko zapomniał. Po angielsku nie mówi. Mimo to komunikacja funkcjonuje. – Na migi, język ciała, no i dzieci tłumaczą, bo dzieci szybko się uczą, tylko nie zawsze można się nimi wysługiwać w trudnych, biurokratycznych sprawach – mówi Ula.

Kolejna "patronka" Dorota Kot ze swoimi podopiecznymi, Amlebomem i Maharim z ErytreiZdjęcie: DW/E. Stasik

Kiedy dalej ani rusz, jest na szczęście Ahmed, 23-letni Syryjczyk. Najpierw sam był w projekcie podopiecznym, teraz w Polskiej Radzie Społecznej odbywa tzw. wolontarystyczny rok socjalny i jest prawą ręką Asi. Po niespełna roku pobytu w Berlinie mówi świetnie po niemiecku, ale nadal chodzi na kurs a w każdej wolnej chwili tłumaczy, umawia terminy w urzędach i znowu tłumaczy. Dialekty nie sprawiają problemu. – Arabski, to arabski – stwierdza – Trzeba pracować, coś robić. I chcę pomóc, bo sam jestem uchodźcą i wiem, jakie trudne są początki. Chyba też lepiej nawiązuję kontakt z tymi ludźmi, nie tylko ze względu na język.

Tylko o Syrii Ahmed nie chce mówić. Dlaczego wyjechał? – Bo panuje wojna – stwierdza lakonicznie.

W ferworze dyskusji z Ahmedem i Wisamem nie zauważamy z Asią i Ulą, że nagle zaczęłyśmy mówić do nich po polsku. Obaj patrzą na nas ze zdumieniem, po czym wybuchają zaraźliwym śmiechem. Drogocenne chwile beztroski.

Elżbieta Stasik

 

Pomiń następną sekcję Dowiedz się więcej