1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Polacy w Niemczech: wzór integracji?

5 stycznia 2011

W niesłabnącej nadal dyskusji w Niemczech na temat nieudanej integracji imigrantów z krajów muzułmańskich jako pozytywny przykład nierzadko podaje się integrację osób przybyłych z Polski.

W Niemczech mieszka około dwóch milionów osób polskiego pochodzeniaZdjęcie: DW/Oliver Samson

Do argumentów przemawiających na korzyść Polaków zalicza się przede wszystkim znajomość języka niemieckiego, dobre z reguły wykształcenie ogólne i zawodowe oraz te same wartości i normy kulturowe. Pozytywnie ocenia się też fakt, że przybysze z Polski nie mieszkają w izolowanych skupiskach polskojęzycznych i stanowią obecnie dobrze zakorzenioną część społeczeństwa niemieckiego. Proces ich integracji jest jednak kwestią bardziej złożoną, niż wskazywałby na to jej aktualny wizerunek w mediach i wypowiedziach polityków niemieckich.


W Niemczech najpierw po ... polsku

Według różnych danych na terenie Republiki Federalnej Niemiec osiedliło się około dwóch milionów osób przybyłych z Polski. Największą grupę wśród nich stanowią tzw. „przesiedleńcy” (Aussiedler) lub „późni przesiedleńcy” (Spätaussiedler). Ich liczbę szacuje się na około półtora miliona. Oprócz nich w RFN mieszka na stałe około 600 tysięcy osób z Polski bez pochodzenia niemieckiego, z których ponad sto tysięcy przyjęło obywatelstwo niemieckie.

Główne różnice między tymi obiema grupami dotyczą prawno-pobytowych warunków startu. Istotny dla szybkiej integracji poziom znajomości języka niemieckiego w momencie przybycia do Niemiec odgrywa natomiast mniejszą rolę jako wyznacznik ich odmienności. Począwszy bowiem od przełomu lat 60. i 70., a przede wszystkich od lat 80., kiedy odnotowano największe fale napływowe z Polski, jej poziom był porównywalnie niski w obu grupach.


Ojczysty język obcy

Polonijny festyn w BerlinieZdjęcie: Andrzej Stach

Najważniejszy bez wątpienia przywilej dla przesiedleńców z Polski stanowiły bezpłatne kursy intensywnego nauczania języka niemieckiego. Tylko część z nich znała go bowiem w stopniu wystarczającym. Problem nieznajomości języka niemieckiego wśród przesiedleńców potęgował się wraz z późniejszym okresem ich przybycia do Niemiec. W najmniejszym stopniu dotyczył ich on tuż po wojnie oraz w latach 50. i 60. Już jednak w roku 1971 wśród przybyłych do Republiki Federalnej 27 tysięcy przesiedleńców tylko osoby powyżej czterdziestego roku życia, stanowiące niecałą połowę tej fali napływowej, „dość dobrze” znały język niemiecki. Natomiast 60% osób w wieku od 26 do 36 lat mówiło po niemiecku „źle”. Wśród osób urodzonych po roku 1945 problem ten w roku 1971 dotyczył aż 85 %. Pozostali w ogóle nie znali niemieckiego. Chcąc temu zaradzić, rząd na terenie całej Republiki Federalnej finansował w tym okresie 68 placówek nauczania niemieckiego dla dzieci do lat 14. Osoby starsze uczęszczały na opłacane przez rząd intensywne kursy językowe prowadzone m.in. przez „Instytut Goethego” czy szkoły językowe „Harnackschule” w Berlinie Zachodnim.


Najpierw praca, a reszta potem...

Nie wszyscy uprawnieni do tego przybysze z Polski w pełni korzystali z możliwości systematycznej nauki języka niemieckiego. Przykładowo w Nadrenii Północnej - Westfalii wśród przybyłych tam w latach 1966 – 1968 przesiedleńców powyżej szesnastego roku życia tylko 51% osób bez wystarczającej znajomości niemieckiego uczęszczało na kursy językowe. Reszta od razu podejmowała pracę zarobkową i dopiero stopniowo przez lata opanowywała język niemiecki. Nienajlepiej wśród młodych przesiedleńców wyglądała też kwestia podejmowania nauki zawodu. Z badań przeprowadzonych terenie Dolnej Saksonii w roku 1969 wynika, że na 75 przesiedleńców w grupie wiekowej od 14 do 25 lat mieszkających tam od roku do dwóch lat tylko co piąty pobierał naukę w szkole zawodowej. Za główną przyczynę tego stanu rzeczy uznano niewystarczającą znajomość niemieckiego. W tym kontekście eksperci wskazali m.in. na brak nauczycieli z odpowiednimi kwalifikacjami do nauczania niemieckiego jako języka obcego oraz pomocy lekcyjnych.

Język i jeszcze raz język

Kluczem do integracji jest dobra znajomość językaZdjęcie: picture-alliance/ dpa/dpaweb

W latach 1988 i 1989 wnioski o przyznanie oficjalnego statusu jako „przesiedleńcy” złożyło na terenie Republiki Federalnej 370 tysięcy osób z Polski. W grupie tej aż ponad 90 % osób nie znało języka niemieckiego. Uznając wagę problemu, rząd niemiecki podjął cały szereg zmasowanych działań zaradczych. W szkołach podstawowych i średnich większości landów na czas przejściowy zatrudniono dużą grupę nauczycieli niemieckiego jako „języka obcego”, w tym także z polskim wykształceniem nauczycielskim lub pedagogicznym. Na prowadzone przez nich lekcje niemieckiego dzieci przesiedleńców chodziły w czasie normalnych zajęć lekcyjnych, opuszczając na kilka godzin dziennie swe klasy. Znalazły się też pieniądze na podręczniki i środki techniczne, jak magnetofony i kasety do nauki języka. Uczniowie z rodzin przesiedleńców chodzili na te lekcje do czasu dobrego lub bardzo dobrego opanowania niemieckiego. Z reguły trwało to od roku do dwóch lat szkolnych. Na intensywne kursy niemieckiego uczęszczali też masowo przesiedleńcy w wieku pozaszkolnym. Przysługiwały im – ponadto bezpłatne - kursy kształcenia zawodowego czy studia uzupełniające.

Równi i równiejsi?

Nie tylko dziś w trakcie burzliwych nierzadko dyskusji na temat nieudanej integracji imigrantów tureckich czy arabskich za duży błąd uznaje się, że tak dogodnych możliwości nauki języka niemieckiego w czasie regularnych zajęć szkolnych nie miała większość dzieci z rodzin imigranckich bez niemieckiego pochodzenia. Już wtedy spotykało się to z krytyką ze strony związków zawodowych nauczycieli i różnych organizacji. Zdarzało się jednak, że dyrekcje szkół z własnej inicjatywy na intensywne lekcje niemieckiego przeznaczone dla dzieci przesiedleńców dodatkowo wysyłały także uczniów tureckich, polskich czy z innych krajów pochodzenia ich rodziców nie legitymujących się paszportem niemieckim.

Bezpłatna nauka kosztuje

Szeroko zakrojona akcja wspierania nauki języka niemieckiego miała swoją wymierną cenę. W roku 1988 na kursy językowe dla przesiedleńców przeznaczono 600 milionów marek. W roku 1989 Federalne Ministerstwo ds. Rodzin na naukę niemieckiego tylko dla dzieci przesiedleńców wydało 270 milionów marek (135 milionów euro). Na terenie Badenii-Wirtembergii zatrudniono 120 dodatkowych nauczycieli i 500 pedagogów. W Hamburgu potrzebnych okazało się 160 nauczycieli niemieckiego. Podobnie było w Berlinie Zachodnim, drugim obok Hamburga najbardziej popularnym miejscu dla fal napływowych z Polski.

Byt określa nie tylko świadomość

Obok możliwości bezpłatnej nauki języka niemieckiego status prawno-pobytowy gwarantował przesiedleńcom szereg innych przywilejów ułatwiających start i integrację. Oprócz miejsca zamieszkania i wyżywienia w zbiorczych kwaterach przejściowych po przybyciu do RFN, przysługiwały im różnego rodzaju finansowe i rzeczowe środki pomocowe, jak np. zapomoga na urządzenie mieszkania po opuszczeniu kwater zbiorczych. Ważne dla zbudowania nowej egzystencji zawodowej i pozycji społecznej w Niemczech było daleko idące - choć wcale nie automatyczne i nie zawsze pełne - uznawanie ich kwalifikacji zawodowych i tytułów naukowych. Trzeba zaznaczyć, że problemy z nostryfikacją dyplomów, stopni akademickich i uznaniem niektórych kwalifikacji zawodowych mieli nie tylko przesiedleńcy czy imigranci z Polski, ale także z innych krajów, w tym również z terenu Unii Europejskiej.


W poczekalni do normalności

Możliwość bezpłatnego korzystania z kursów językowych oraz innych środków pomocowych dla przesiedleńców z Polski tylko częściowo wyjaśnia przyczynę ich dobrej integracji w porównaniu do imigrantów z krajów muzułmańskich. Pozytywna ocena w tym względzie dotyczy bowiem także osób z Polski bez prawno-pobytowego statusu przesiedleńców. Ich warunki integracji nie były zaś wcale lepsze w porównaniu przykładowo do imigrantów tureckich. Co więcej, olbrzymia większość Turków starszej generacji została zwerbowana do pracy w Niemczech. W związku z tym przysługiwały im też od razu świadczenia i mieszkania socjalne oraz ubezpieczenie zdrowotne. Także ich dzieci od początku miały pewny status pobytowy. Przybysze z Polski przez całe lata musieli ubiegać się natomiast o zezwolenie na okresowy, a w szczególnie dobrym przypadku bezterminowy pobyt i oficjalne pozwolenie na pracę. Do tego czasu pracowali na czarno, mieszkali w Niemczech często półlegalnie i bez ubezpieczenia zdrowotnego. Jednak niezależnie od statusu prawno-pobytowego obywateli polskich w Niemczech, ich dzieci podlegały obowiązkowi nauczania i uczęszczały do szkół.

Medialny wiatr w oczy...

Barbara John, pełnomicnik ds. integracji cudzoziemców w Berlinie (2003)Zdjęcie: Andrzej Stach

Istotnym czynnikiem w procesie integracji jest akceptacja imigrantów przez większość społeczeństwa w kraju docelowym. Również pod tym względem sytuacja zarówno przesiedleńców jak też osób z Polski bez pochodzenia niemieckiego - szczególnie w momentach dużych fal napływowych - nie była wcale lepsza niż sytuacja imigrantów tureckich czy arabskich. Jedno z głównych miejsc w mediach niemieckich, ale i rozmowach prywatnych od końca lat siedemdziesiątych aż do początku lat dziewięćdziesiątych, zajmowała kwestia „zagrożeń” z ich strony dla rynku pracy, mieszkaniowego i systemów socjalnych. ”Z bardzo różnych powodów na Polaków patrzono w latach 80. z dużymi zastrzeżeniami. Po pierwsze dużą migrację (...) Polaków traktowano jako małą inwazję. Nie wiedziano zbyt dobrze, co z nimi począć. Odesłać z powrotem ich nie chciano, ponieważ Polska była w końcu krajem komunistycznym. Pozostać na stałe też jednak nie mieli, ponieważ należałoby się z nimi podzielić pracą”, mówiła w wywiadzie dla Deutsche Welle w roku 1995 berlińska Pełnomocniczka ds. Integracji Barbara John. Przesiedleńcom nierzadko zarzucano „naginanie na siłę” ich „rzekomo” niemieckiego pochodzenia tylko z powodów ekonomicznych. Takie same motywacje przypisywano Polakom starającym się o azyl. Sytuację dodatkowo pogarszały nierzadkie doniesienia w mediach na temat kradzieży popełnianych przez złodziei z Polski. Również z tego powodu obie grupy przybyszów z Polski spotykały z niechęcią części społeczeństwa niemieckiego. Na korzyść przybyszów z Polski przemawiała natomiast bliskość kulturowa, posiadane zawody i wykształcenie oraz już wówczas często chwalona w prasie gotowość do integracji bez tworzenia gett polskojęzycznych. „Dla Polaków na Zachodzie korzystny jest też fakt, że są ludkiem (Völkchen - przyp. A. Stach) dość niezauważalnym: mają właściwy kolor skóry, pochodzą z bliskiego kręgu kulturowego i szybko uczą się niemieckiego”, pisał w roku 1986 opiniotwórczy tygodnik „Der Spiegel”.

Podwójne życie, czyli polski „underground” w Niemczech

Ostra krytyka w mediach niemieckich z jednej i szczera pochwała ich zdolności i chęci integracji z drugiej strony, powodowała, że przez pewien czas osiadli w Niemczech Zachodnich przybysze z Polski prowadzili niejako podwójne życie. Fenomen ten zauważyła i opisała w roku 1988 dziennikarka lewicowej gazety „taz” Eliza Klapheck w artykule pod wymownym tytułem: „Pewni siebie w muzeum, szeptający w kolejce metra / Kościół, kultura, elita, humor / Spojrzenie na (sub)kulturę polskich berlińczyków”. Dalej autorka pisze: „Oficjalnie w Berlinie (Zachodnim – przyp. A. Stach) żyje 16 000 Polaków. Czyżby armia robotników na czarno? Kto spojrzy za kulisy, odkryje pełen poczucia humoru naród, który upaja się literaturą, teatrem i muzyką”. Bardzo trafnie fenomen i być może właśnie jedną z tajemnic udanej integracji osób przybyłych z Polski oddał dziesięć lat później w roku 1998 także na przykładzie Berlina ówczesny publicysta gazety „Frankfurter Allgemeine Zeitung” Gerhard Gnauck. „Berlińczycy z Polski nie noszą chustek na głowach i nie można ich rozpoznać po kolorze skóry. Nie budują też własnych świątyń. Nie demonstrują i nie organizują się, w każdym razie nie w jakieś widocznej formie. Nie mieszkają w zwartych skupiskach w określonych dzielnicach. Komunalne przedstawicielstwa dla obcokrajowców pozostawiają Turkom, Serbom i Grekom. Można by prawie pomyśleć, że ich w ogóle nie ma, tak mało są zauważalni. Nie chcą też być zauważalni. Chyba żadna inna grupa cudzoziemców nie zintegrowała się tak bezszmerowo jak Polacy”.


A jednak się udało...

Większość Polaków w Niemczech ma niemieckich przyjaciółZdjęcie: picture-alliance/ dpa

Mimo trudnych warunków startu przeważająca większość przybyszów z Polski stosunkowo szybko zbudowała sobie w Niemczech trwałe fundamenty egzystencji. Niemal wszyscy w co najmniej wystarczającym stopniu, a w olbrzymiej większości dobrze lub bardzo dobrze, opanowywali język niemiecki i znaleźli pracę. Dobrze zintegrowali się także pod względem kontaktów prywatnych z niemieckimi sąsiadami, znajomymi i przyjaciółmi. Z dużym uznaniem o determinacji Polek i Polaków wyraziła się ówczesna Pełnomocniczka ds. Integracji Cudzoziemców w Berlinie Barbara John. Komentując w oświadczeniu prasowym wyniki badań ankietowych przeprowadzonych w Berlinie w połowie lat 90., stwierdziła m.in.: „Zadziwiającym wynikiem przeprowadzonej ankiety jest fakt, (...) że mimo stosunkowo niedługiego pobytu Polacy zakorzenili się w Berlinie gospodarczo i socjalnie. W sposób istotny na ten fakt nie zdołały negatywnie wpłynąć ich nadzwyczaj trudne warunki życia w latach osiemdziesiątych – np. niepewny status pobytowy, nieudzielanie im zezwoleń na pracę, nieprzyznawanie pomocy socjalnej. (...) Wprawdzie w tego rodzaju ankiecie nie dochodzą do głosu osoby, które przegrały w konfrontacji z tymi warunkami i wróciły do Polski. Niemniej ci, którzy pozostali, ‘przebili się’. (...) Istotnym czynnikiem była prawdopodobnie także ich zdecydowana postawa nacechowana jednoznaczną chęcią pozostania w Niemczech i budowania tu bez względu na wszystko swej przyszłości”. Opis ten nie odbiega od wypowiedzi pod adresem przybyszów z Polski osiadłych także w innych miastach i miejscowościach na terenie całej Republiki Federalnej Niemiec.

Liczby, fakty, ludzie

Jedyna dotychczas ugruntowana statystycznie ocena integracji osób przybyłych z Polski do Berlina (głównie jego części zachodniej) opublikowana została w roku 1995. Przykład tego miasta jest o tyle miarodajny, że obok Hamburga stolica Niemiec jest największym skupiskiem polskiej migracji w RFN. Aktualnie mieszka tu około 100 tysięcy przesiedleńców i 30 tysięcy osób z Polski bez obywatelstwa niemieckiego. Dochodzi do tego kilka tysięcy osób, które przyjęły obywatelstwo niemieckie, zrzekając się polskiego. Wprawdzie uzyskane wyniki ankiety nie odzwierciedlają szczegółowo warunków życia mieszkających wtedy w Berlinie Polek i Polaków niemniej zezwalają one na wgląd w odczucia, kondycję psychiczną, wyobrażenia oraz oczekiwania od przyszłości ankietowanych ogółem 1203 osób.

Historyczny moment: przystąpienie Polski do strefy Schengen (2007)Zdjęcie: picture-alliance/dpa

Praca i samopoczucie

Jednego z decydujących wyników badań na temat położenia polskich berlińczyków dostarczyły odpowiedzi na pytanie o ogólne samopoczucie. Wynika z nich, że 88,4% ankietowanych czuje się w Berlinie „w sumie dobrze”. Tylko 10,1% czuje się „nieco źle”, a 1,5% „całkiem źle”. Swoje szanse na przyszłość 56,9% oceniło jako „dobre” lub „bardzo dobre”, 27,1% jako „niezbyt dobre”, a 6,7% jako „złe”. Ponad połowa ankietowanych (51,3%) podała, iż jest zatrudniona albo pracuje samodzielnie, natomiast 16,2%, że jest bezrobotna. Odpowiednio też 46,7% ankietowanych oświadczyło, że jest „bardzo zadowolonych” ze swej sytuacji zawodowej, „poniekąd zadowolonych” było 30,6%, natomiast „niezadowoleni” stanowili 22,7%.

Gorzej traktowani?

Jednym z czynników ważnych dla ogólnego samopoczucia są osobiste doświadczenia z dyskryminacją i nierównym traktowaniem. Około połowa ankietowanych (49,9%) podała, iż co najmniej raz byli gorzej potraktowani niż Niemcy, natomiast 44,6% oświadczyło, iż tego nie doznali. Podobne wyniki przyniosła też ankieta przeprowadzona wśród żyjących w Berlinie Turków. Jako miejsca najczęściej doznawanej dyskryminacji ankietowane Polki i Polacy podawali m.in. urzędy (42,2%), pracę (23,7%) oraz Urząd ds. Cudzoziemców (24%).

Nie tylko paszporty

W roku 1994 mimo względnie krótkiego czasu pobytu 12,7% ankietowanych emigrantów polskich posiadało już niemieckie obywatelstwo, 30% złożyło odpowiednie wnioski, a 5,7% ankietowanych wyraziło gotowość przyjęcia obywatelstwa niemieckiego. Brak zainteresowania jego przyjęciem wyraziło 38,7% respondentów. Jednym z najważniejszych wskaźników integracji są kontakty z niemieckim otoczeniem w czasie wolnym. Ponad połowa respondentów (51,2%) podała, iż posiada je „często”, a 36,6% „rzadko”, natomiast 12,2% „nie posiada ich w ogóle”. Dwie trzecie ankietowanych stwierdziło ponadto, iż ma niemieckich przyjaciół.

Gdzie dwóch Polaków, tam...

Lukas Podolski (w śr.) jest jednym z najbardziej znanych prominentów polskiego pochodzenia w NiemczechZdjęcie: picture alliance / dpa

Charakterystyczny dla polskich berlińczyków był mały wskaźnik ich przynależności do organizacji. Tylko 12% spośród ankietowanych podało, iż należy do jakiegoś stowarzyszenia, klubu czy też innego rodzaju grupy interesów. Spośród tych 12% na organizacje sportowe przypadało 50%, 20% na organizacje kulturalne oraz 6,8% na organizacje kobiece i 4,8% religijne. Przynależność do organizacji politycznych spośród wspomnianych 12% zrzeszonych charakteryzowała tylko 2,7%, natomiast 25,5% spośród nich należało do organizacji innego rodzaju. Podobnie kształtowały się odpowiedzi polskich berlińczyków odnośnie znajomości polskich grup interesów: 73,6% ankietowanych podało, iż nie zna żadnej polskiej organizacji reprezentującej interesy polskich berlińczyków. Powyższe dane wydają się potwierdzać opinię, iż polscy imigranci wyłącznie o własnych siłach bez pomocy ze strony jakichkolwiek organizacji polonijnych stanęli na nogach i zbudowali swą egzystencję w Berlinie, są dobrze zorientowanymi w rzeczywistości indywidualistami, którzy niechętnie trzymają się w grupach i nie oczekują pomocy ze strony organizacji założonych i prowadzonych przez rodaków. Zapewne z tego powodu niektóre z założonych w latach 80. organizacji samopomocy nie widziały dalszego sensu swej działalności i rozwiązały się bądź też zmieniły ukierunkowanie na inne grupy osób lub inną problematykę.

Bliżej Polski czyli media dla Polonii


Innym wyznacznikiem integracji są preferencje odnośnie korzystania z najważniejszych masmediów. Z odpowiedzi ankietowanych wynika, że 84,2% polskich berlińczyków czerpie swe informacje z telewizji niemieckiej, 82,2% z niemieckich gazet, a 41,1% korzysta w tym celu także z niemieckiego radia. Polskie gazety jako źródło informacji dla 53% ankietowanych znajdują się na miejscu trzecim. Odpowiadając na pytanie odnośnie oczekiwanych informacji w języku polskim, 34,5% ankietowych wyraziło chęć otrzymywania wiadomości za pośrednictwem polskiej telewizji, 10,7% chciało polskich gazet, a 3% polskiego radia. Na tle faktu, że w ostatnich latach wielu polskich berlińczyków nabyło i nabywa anteny satelitarne do odbioru programu telewizyjnego i radiowego, można założyć, że potrzeby te zaspokajane są głównie przez masmedia emitujące z terenu Polski.

Czego Jan za młodu...

Agnieszka Malczak (Partia Zielonych) jest pierwszą posłanką do Bundestagu przyznającą się publicznie do polskich korzeniZdjęcie: Luca Siermann

Dobra integracja imigrantów z Polski nie pozostaje w sprzeczności z potrzebą pielęgnowania polskiego języka i kultury oraz umożliwienia dzieciom nauki języka polskiego. Odpowiedzi respondentów odnośnie możliwości w tym względzie kształtowały się różnie. Przykładowo 46,4% ankietowanych uznało je za wystarczające, natomiast 36,7% było przeciwnego zdania. Ponadto dwie trzecie polskich rodziców (66,7%) pośród ankietowanych oświadczyło, że ich dzieci uczą się języka polskiego, z czego 60,5% robi to w domu, a 23,5% uczęszcza na popołudniowe lekcje języka polskiego. Potrzebę dwujęzycznej szkoły z językiem polskim i niemieckim w Berlinie wyraziło 67,1%, a brak zainteresowania tym 22,4% ankietowanych rodziców.

Msze po polsku

Na odnośne pytanie w ankiecie tylko 18,5% respondentów podało, iż regularnie chodzi na polskojęzyczne msze. Niemniej istnienie w Berlinie polskiej parafii katolickiej za „ważne” uznało 35,6% ankietowanych, a 21,2% za „bardzo ważne”; za „niezbyt ważne” uważało to 21,9%, a 19,1% za „nieważne”.


Doraźny bilans i perspektywy


Na tle ogólnie pozytywnych wyników ankiety i bilansując niejako doświadczenia z polskimi imigrantami berlińska Pełnomocniczka ds. Integracji Cudzoziemców stwierdziła we wspomnianym powyżej komunikacie prasowym, że „imigranci z Polski, którzy przez wielu odczuwani byli jako mała, niepożądana inwazja, okazali się dla miasta całkiem korzystnym zjawiskiem. Polska społeczność w Berlinie patrzy z zadowoleniem i ufnością w przyszłość. Stała się ona tym samym filarem dalszego rozwoju stosunków niemiecko-polskich”.

Opinię tę można bez większego ryzyka odnieść także do przybyszów z Polski osiadłych na terenie całej Republiki Federalnej.

Andrzej Stach, Berlin

red. odp. Bartosz Dudek

Pomiń następną sekcję Dowiedz się więcej