Polityczna poprawność nie pomoże w pojednaniu polsko-niemieckim
31 maja 2010„Gdy przyjechali do mnie znajomi z Niemiec zastanawiałam się, co im mogę pokazać w Warszawie. Pomyślałam o Muzeum Powstania Warszawskiego. Ale wszyscy mi to odradzali. Mówili, że to nie najlepszy pomysł, bo koledzy mogą się poczuć urażeni. Atmosfera się popsuje i wizyta się nie uda” - tak relacjonuje przygotowania do wizyty przyjaciół zza Odry Iza Gryz, 24-letnia doktorantka z Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego (UKSW), jedna z organizatorek konferencji naukowej o roli narracji historycznej w stosunkach polsko-niemieckich. „To jest jakaś ślepa ulica. Gdzie my idziemy z tą poprawnością polityczną?” – pytała już na konferencji w Berlinie, gdy opowiadała swoją historię. „Dobre relacje są budowane na pełnej informacji i prawdzie, a nie na politycznej poprawności i mówieniu o pogodzie” – uważa Iza. Konferencja o historycznej narracji miała jej pomóc w odpowiedzi na pytanie, jak Niemcy widzą współcześnie Polskę, i czy faktycznie unikają rozmów o trudnej przeszłości.
Kamil Nowak, kolega Izy z roku, pomyślał o takim polsko-niemieckim spotkaniu doktorantów, po tym, jak usłyszał wymianę zdań między jego znajomymi, a ich dzieckiem: „Sześcioletni syn moich przyjaciół powiedział, że nienawidzi Niemców”. Zastanawiał się, skąd mogą się brać tak silne uczucia w tak młodym wieku: „Przecież to nie jest tak, że człowiek rodzi się z uprzedzeniem i nienawiścią. To jest jakoś przekazywane”. Wtedy pomyślał o narracji, „która jest w jakiś sposób nam wtłaczana, jest jakąś opresją, jest przeszkodą w budowaniu lepszych relacji z Niemcami”. Choć uważa, że pojednanie ma wymiar indywidualny i głównie dotyczy ofiar i katów II wojny światowej, to podkreśla, że „narracje, które mamy w głowach też wymagają od nas pojednania”.
Pamięć nie do zapomnienia
Najżywiej na historię Izy zareagowała profesor Gesine Schwan, była rektorka Europejskiego Uniwersytetu Viadrina we Frankfurcie nad Odrą i była pełnomocniczka rządu RFN ds. stosunków z Polską. Dopytywała, kto w Polsce uważa, że nie należy rozmawiać z Niemcami o odpowiedzialności za okrucieństwa narodowego socjalizmu. „Polityczna poprawność nam nie pomoże” – stwierdziła profesor Schwan. Dodała: „Nie da się uniknąć przeszłości w rozmowach o przyszłości. One zawsze są ze sobą połączone. Jak się o tym nie mówi, to powstaje próżnia i w to miejsce wchodzą stereotypy i uprzedzenia”. Profesor Schwan przestrzegała jednak przed jednoznaczną oceną niemieckiej pamięci historycznej: „Nie ma jednej pamięci, zarówno polskiej, jak i niemieckiej”. Przywołała przykład 8 maja 1945 roku. Podczas, gdy w byłym NRD było to święto radosne i przez lata hucznie fetowane, w RFN kanclerz Konrad Adenauer w 1955 roku określił Dzień Wyzwolenia jako „najtragiczniejszą datę w historii Niemiec, bo doszło do podziału kraju”.
Schwan zwracała także uwagę na to, że „jako socjaldemokratyczna katoliczka ma zupełnie inną ocenę polityki Bismarcka, zbliżoną do polskiej, niż niemieccy, konserwatywni protestanci”. Przypomniała dyskusję o powołaniu Muzeum Historii Republiki Federalnej Niemiec w Bonn (Haus der Gesichte der Bundesrepublik Deutschland), która przetoczyła się przez Niemcy w latach 80-tych. Niemieccy socjaldemokraci krytykowali wtedy ostro gabinet kanclerza Helmuta Kohla za „zbyt konserwatywne podejście do historii”, które będzie prezentowane w muzeum, a przez co „fałszywie wpłynie na pamięć historyczną Niemców”. Gesine Schwan wtórowała profesor Gertrud Pickhan z Wolnego Uniwersytetu w Berlinie: „W obu społeczeństwach są grupy, które mają różną pamięć historyczną”. A uzależnione jest to od osobistych doświadczeń i politycznych interesów.
Narracja jako instrument polityczny
„Granica między historią, a narracjami historycznymi nie jest ostra” – uważa profesor Radosław Zenderowski z Instytutu Politologii UKSW. A politycy robią wszystko, by ją jak najbardziej rozmydlić i przejąć kontrolę nad historycznym przekazem. „Mamy do czynienia z różnej jakości popularyzacją, instrumentalizacją historii – to też jest narracja historyczna, która często służy celom politycznym różnych grup, które używają jej do reprezentacji i legitymizacji programów politycznych, czy w ogóle własnego istnienia” - dodaje doktor Maciej Górny, dyrektor Centrum Badań Historycznych PAN w Berlinie. Górny uważa, że często politycy nie mają pojęcia, o czym mówią i o faktach, na które się powołują: „Problemem polskiej polityki jest instrumentalizacja stosunków polsko-niemieckich dla potrzeb polityki wewnętrznej. Natomiast po stronie niemieckiej obserwujemy kompletną ignorancję Wschodu, nie tylko Polski, według takiej stary zasady, którą jeszcze wyznawali w międzywojniu niemieccy historycy – Slavica non leguntur (Nie czyta się pism słowiańskich)”. Zdaniem doktora Górnego politycy nie dbają o prawdę historyczną, bo dla nich liczą się „gry międzypartyjne i grupa wyborców, do której trafiają nacjonalistyczne argumenty”. „Na lękach i różnego rodzaju fobiach gra się najłatwiej. Przykładem są nieuregulowane kwestie własnościowe. To jest emocjonalna bomba, a zadaniem poważnych polityków jest jej rozbrojenie” – uważa profesor Zenderowski.
Manipulacja przychodzi politykom co raz łatwiej, ze względu na co raz słabszą wiedzę historyczną w obu społeczeństwach. Zenderowski zwraca uwagę na to, że „narracja historyczna w relacjach polsko-niemieckich jest głównie problemem kilkunastu ostatnich lat. Wracamy do tej historii, z kilku różnych względów. Po pierwsze, niedostatecznie pewnie czujemy się we współczesności. Powrót do historii, to jest zawsze szukanie jakiegoś trwałego punktu oparcia. A po drugie, część z nas ma takie wrażenie, że czegoś nieopowiedziano, albo coś przeinaczono”. I tu pojawia się problem relatywizacji historii przez Niemców, którego symbolem w Polsce jest Erika Steinbach. „Jest coś takiego, jak zmęczenie poczuciem winy, które może prowadzić do dość radykalnych skutków, że z pozycji sprawcy kreujemy się na ofiarę. W sensie czysto psychologicznym jest to zrozumiałe. Jednak ten wyścig wiktymistyczny, który obserwujemy w Europie jest bardzo niebezpieczny, bo tracimy z pola widzenia pojęcie odpowiedzialności i nie wiadomo, kto jest rzeczywistym sprawcą” – stwierdza politolog. „II wojna światowa nas niesamowicie podzieliła. I ciągle o niej inaczej mówimy. A dodatkowo, co raz mniej wiemy na ten temat. Powstają więc wielkie luki w naszej narracji i przez to się nie dogadujemy” – zauważył doktor Waldemar Czachur z Centrum Stosunków Międzynarodowych w Warszawie. Profesor Pickhan przyznaje, że niemieccy politycy mają "ułatwione" zadanie, bo „dużym problemem jest to, że w Niemczech ludzie za mało wiedzą o Polsce”, więc są bardziej podatni na manipulacje, bo brakuje im wiedzy potrzebnej do zweryfikowania podawanych informacji i komentarzy.
PRL-owska propaganda ciągle żywa
Największy wpływ miała na to sytuacja powojenna i bipolarny podział świata, odgrodzonego od siebie żelazną kurtyną. Doktor Czachur podkreśla, że „polski głos w ogóle nie był słyszalny za Odrą od zakończenia II wojny światowej, aż do 1989 roku. A w niemieckich podręcznikach nie znajdziemy informacji, że hitlerowcy, oprócz Żydów, dążyli także do wyniszczenie słowian”. Trudno także o opisy na temat oporu Polaków przeciwko nazistom. A data 1 sierpnia 1944 nic nie mówi statystycznemu Schmidtowi. Dialog między polskimi i niemieckimi elitami i społeczeństwami do czasu przełomu z 1989 roku był prawie niemożliwy, co ma ogromny wpływ na dzisiejszą narrację historyczną w obu krajach. Profesor Klaus Ziemer związany z UKSW i Uniwersytetem w Trewirze powiedział na jednym z paneli, że „Konrad Adenauer, który działał na rzecz niemiecko-francuskiego pojednania miał po drugiej stronie pełnoprawnych, demokratycznie wybranych, sprawujących rządy w imieniu społeczeństwa partnerów, czego nie miał Willy Brandt, gdy klęknął w 1970 roku pod pomnikiem Bohaterów Getta Warszawskiego”. Pojednanie polsko-niemieckie było ostatnią rzeczą, na której zależało komunistycznej władzy w Polsce.
Ludzi karmiono legendą „o Wandzie, która nie chciała Niemca” i wspomnieniem zwycięskiej bitwy pod Grunwaldem. Do tego dochodziły informacje o katyńskiej zbrodni, którą miały popełnić hitlerowskie Niemcy. Nie było mowy o rzetelnym podejściu do przeszłości i naukowego spojrzenia na historię. PRL-owska propaganda stworzyła swoją narrację, która pokutuje do dzisiaj w relacjach Polaków z Niemcami. Profesor Zenderowski opowiada, że kiedy pyta swoich studentów o najważniejsze wydarzenie w historii Polski, w pierwszej trójce, zazwyczaj na pierwszym miejscu, studenci zawsze wymieniają bitwę pod Grunwaldem z 1410 roku. „W tym roku mamy obchody 600-lecia tej bitwy, sam jestem ciekaw, w jaki sposób będą budowane relacje wokół tego wydarzenia” – zastanawia się politolog i dodaje: „To przecież nie była wyłącznie bitwa polsko-niemiecka, ale narracja mówi, że to jest pomnik wrogości polsko-niemieckiej. I to cały czas, nawet w umysłach młodych ludzi, trwa. To jest zaniechanie, nie przemyśleliśmy tego, co mówiła nam propaganda komunistyczna” – stwierdza Zenderowski.
Pojednanie – słowo bez treści
Gdy Polska odzyskała suwerenność, a Niemcy ponownie się zjednoczyły rozpoczął się nowy etap w stosunkach polsko-niemieckich, którego symbolem jest msza w Krzyżowej z 12 listopada 1989 roku. To data, od której można zacząć liczyć próbę budowania wspólnej polsko-niemieckiej narracji historycznej. Pojednanie – stało się kluczowych słowem w bilateralnych relacjach. Ale wielu już wtedy miało z nim problem. Profesor Schwan uważa, że „kolektywne pojednanie w ogóle nie jest możliwe”. Podobnego zdania jest Winfried Lipscher, teolog, historyk, tłumacz wierszy Jana Pawła II na niemiecki i były radca ambasady RFN w Warszawie: „Pojednanie jest kategorią czysto teologiczną, więc zawsze mamy sobie coś do wybaczenia. W dziedzinie politycznej powinno się raczej mówić o porozumieniu”. Profesor Zenderowski uważa, że „to jest słowo, które niewiele już oznacza. Ono zostało już wyeksploatowane, przetrawione, trochę zlekceważone. Mówi się o tak zwanym kiczu pojednania. Musimy więc szukać nowych słów, takich jak empatia, bo stoimy przed wyzwaniem próby wczucia się w położenie drugiej strony. Dobrze jest, jakby ćwicząc taką empatię, popatrzeć na siebie oczami drugiej strony”.
Uczestnicy konferencji byli zgodni co do tego, że politycy powinni tworzyć odpowiedni klimat, ale pojednanie może dokonywać się tylko w wymiarze indywidualnym. „To jest raczej sprawa, którą załatwia się w małym gronie, nie są tego w stanie zrobić politycy przełomowymi gestami i wielkimi przemówieniami” – uważa Iza. Doktor Maria-Luise Schneider z Akademii Katolickiej w Berlinie podkreślała, że „w obu narodach ogromny wpływ na politykę i narrację historyczną ma Kościół katolicki, który dąży do zbliżenia obu narodów od czasu listu biskupów polskich do biskupów niemieckich z 1965 roku”. Jednak także Schneider działania Kościoła widzi jako grunt do indywidualnego wybaczenia. Sama widziała wiele przypadków, kiedy dochodziło do spotkań ofiar z katami: „Fascynowało mnie to, że oni sami szukali dróg pojednania. Nie pozwolili sobie na to, by ból i cierpienie zdominowały ich życie, sami chcieli się zbliżyć i zbudować nowe relacje. To ich samowyzwolenie wywierało wpływ na innych. Tego nie da się sterować odgórnie politycznymi działaniami”. Dla niemieckiego studenta historii i politologii, 22-letniego Christiana Hörbelt, pojednanie polsko-niemieckie oznacza normalne stosunki między Polakami i Niemcami, gdzie II wojna światowa nie jest już na pierwszym planie, a ludzie rozmawiają ze sobą po prostu o życiu, o kulturze, a nie o problemach jakie wynikają z II wojny światowej”. Na jesienie Christian rozpocznie roczne stypendium na uniwersytecie w Warszawie. Pewnie nie uniknie jednak o pytań o pamięć historyczną w Niemczech. I pewnie jego polscy znajomi zaprowadzą go do Muzeum Powstania Warszawskiego, jak zrobiła to Iza ze swoimi przyjaciółmi. Nie żałuje tej decyzji, „bo nie popsuła tej wizyty, a wręcz przeciwnie pogłębiła ich relacje”.
Polsko-niemiecka konferencja doktorantów – „Rola narracji historycznej w stosunkach polsko-niemieckich” odbyła się w Berlinie, w dniach od 25 do 27 maja 2010 roku. Została zorganizowana przez Instytut Politologii Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie i Akademię Katolicką w Berlinie.
Marcin Antosiewicz, Berlin
red. odp.: Barbara Cöllen / ry