Polska przegrała delegowanych, ale walczy o kierowców
30 maja 2018Parlament Europejski przegłosował we wtorek (29.05.2018) reformę dyrektywy o pracownikach delegowanych w kształcie wynegocjowanym w marcu przez przedstawicieli europarlamentu, Rady UE (ministrowie krajów Unii) oraz Komisję Europejską. Rada UE powinna zatwierdzić tę reformę, która ma wejść w życie w 2020 r., na swym posiedzeniu 21 czerwca w Luksemburgu.
Polskie pomyłki w głosowaniu
Za sprawą marcowego kompromisu głosowanie w Strasburgu miało być ledwie sformalizowaniem wcześniejszych ustaleń, ale i tak nie obyło się bez emocji. Za reformą opowiedziało się 456 europosłów, przeciw było 147, a 49 wstrzymało się od głosowania. Jednak niedługo po ogłoszeniu rezultatów około 100 deputowanych ogłosiło, że zmylił ich chaotyczny przebieg głosowania i błędnie opowiedzieli się za reformą. Wśród zmylonych europosłów byli też – jak ogłosił Janusz Lewandowski – Polacy z Platformy Obywatelskiej.
Regulamin europarlamentu pozwala na skorygowanie oddanego na sali obrad głosu w pisemnym protokole z posiedzenia. Ale nie powtarza się głosowania, jeśli skala pomyłek – jak w przypadku pracowników delegowanych – nie miała wpływu na przyjęcie lub odrzucenie nowych przepisów.
Protekcjonizm czy dumping socjalny
Dotychczas pracownikom delegowanym (np. Polakom wysyłanym przez polską firmę na budowę we Francji) wystarczy płacić lokalną płacę minimalną, ale przegłosowana reforma nakazuje wypłacanie także wszelkich dodatków i bonusów, jakie otrzymują pracownicy lokalni. Ponadto poszczególne kraje UE będą mogły narzucać firmom delegującym stosowanie reguł układów zbiorowych „reprezentatywnych” dla danego obszaru geograficznego lub sektora, co będzie jeszcze bardziej podnosić koszty pracy delegowanych.
Kluczowym dla francuskiego prezydenta Emmanuela Macrona (wspieranego w tej kwestii przez Berlin) elementem reformy jest ograniczenie okresu delegowania do jednego roku, z możliwością wyjątkowego przedłużenia o pół roku. Polacy delegowani np. do Francji będą mogli – jak obecnie – płacić składki na ubezpieczenie społeczne w Polsce, które są niższe od francuskich. Ale po roku, maksimum półtora, będą musieli przejść na lokalne zasady, co w zasadzie zrówna ich z Polakami samodzielnie wyjeżdżającymi za pracą bez „delegowania” przez żadną polską firmę lub agencję pracy tymczasowej.
Dotychczasowe zasady były – szczególnie we Francji i Belgii – krytykowane jako „dumping socjalny”, czyli nieuczciwa konkurencja płacowa ze strony pracowników z młodszej części Unii. Teraz komisarz UE ds. zatrudnienia Belgijka Marianne Thyssen cieszy się, że to realizacja zasady „ta sama płaca (czy raczej takie same zasady wynagradzania) za taką samą pracę w tym samym miejscu”, ale m.in. dla Polski to protekcjonistyczna obrona unijnego Zachodu przed konkurencją pracowników z Europy Środkowo-Wschodniej.
- Nasz projekt europejski opiera się o zasady wspólnego rynku, swobody świadczenia usług, swobody przemieszczania się pracowników, a nie o zasady protekcjonizmu silniejszych państw - przekonywał europoseł Czesław Hoc (PiS) podczas debaty w Strasburgu.
Co z kierowcami TIR-ów
Reforma delegowania jest przegraną Polski, ale marcowy kompromis Rady UE i europarlamentu wyłączył z tej nowelizacji przewoźników międzynarodowych – najważniejszych dla Warszawy, bo Polska jest potentatem na rynku przewozów drogowych w UE. Zasady pracy np. polskich kierowców ciężarówek w przejazdach po Niemczech czy Francji zostaną wynegocjowane w odrębnej dyrektywie. Komisja Europejska zaproponowała ją już przed rokiem, a bułgarska prezydencja w Radzie UE chciałaby wstępnego kompromisu krajów członkowskich już w tym czerwcu.
Propozycja Komisji Europejskiej, zasadniczo wspierana m.in. przez Francję i Niemcy, jest bardzo ostro krytykowana przez Polskę i inne kraje młodszej części Unii konkurującej niższymi kosztami pracy z Zachodem.
Jeden z punktów sporu dotyczy okresu, po jakim kierowców należy uznać za delegowanych w transporcie międzynarodowym, a tym samym objąć wymogami płacowymi z dyrektywy o pracownikach delegowanych. Komisja Europejska zaproponowała, by tak działo się po trzech dniach pracy za granicą, Grupa Wyszehradzka – po dziesięciu dniach, a Francja i Niemcy chętnie traktowałaby kierowców jako delegowanych już od pierwszego dnia za granicą. Właściwie tylko Berlin chciałby, by zasady delegowania narzucać także kierowcom w tranzycie – czyli np. wymagać niemieckich zasad wynagradzania dla Polaków wiozących towar z Polski przez Niemcy do Francji.
Ponadto nie ma też zgody co ilości dni w usługach kabotażowych, czyli gdy Polak po dowiezieniu towarów z Polski do Kolonii bierze w drodze powrotnej zlecenie na przewóz „wewnątrz Niemiec” – np. z Kolonii do Berlina. Komisja Europejska chciałaby, by kierowców w kabotażu uznawać za delegowanych po pięciu dniach, Polska po siedmiu, a Niemcy od pierwszego dnia.
Hiszpania wytrwa w sojuszu?
- Na razie mniejszość blokującą w Radzie UE mają i zwolennicy, i przeciwnicy zaostrzania przepisów dla kierowców. To zwiększa szanse na znośniejszy kompromis – mówi jeden z unijnych dyplomatów. Polska liczy, że sojusz Europy środkowo-wschodniej poszerzy się o Hiszpanię i Portugalię. Szkopuł w tym, że podobnie było z reformą delegowania, ale potem Francuzom udało się przeciągnąć Madryt i Lizbonę na swoją stronę.
Czy teraz będzie inaczej? – Hiszpańscy przewoźnicy są bardzo aktywni na francuskim rynku, więc interesy Paryża i Madrytu są w tym przypadku rozbieżne – tłumaczy nasz rozmówca.
Reforma przepisów o przewoźnikach międzynarodowych zakończyłaby obecne spory prawne Komisji Europejskiej z Berlinem, Paryżem i Wiedniem o to, czy na gruncie obecnych reguł UE wolno im narzucać lokalną płacę minimalną.