Polska w UE. Najbardziej zbliża codzienność
1 maja 2024Löcknitz to najbardziej polska miejscowość w Niemczech. W tej położonej niedaleko granicy polsko-niemieckiej wiosce w Meklemburgii-Pomorzu Przednim mieszka dziś prawie 670 Polaków. Stanowią 20 procent miejscowej ludności.
Bliskość granicy widać tu na każdym kroku. Reklamy na ulicach obiecują dostęp do „światowej mody” w jednym ze szczecińskich centrów handlowych, a popularna sieć fast foodów zaprasza do najbliższego lokalu położonego tuż za przejściem granicznym w Lubieszynie. Nawet policja w oknach posterunku wywiesiła po polsku i niemiecku, wyblakłe już nieco, zasady ruchu drogowego w obu krajach. Język polski słychać tu wszędzie – zwłaszcza po południu, gdy lekcje kończą uczniowie Polsko-Niemieckiego Gimnazjum i snują się grupkami po Löcknitz albo czekają na przystankach na autobusy, które rozwiozą ich do domów. Także w Polsce.
Euforia i obawy
Dwadzieścia lat temu wejście Polski do Unii Europejskiej po niemieckiej stronie granicy nie wywoływało euforii. Po polskiej stronie nadzieje związane z akcesją były duże, ale i tu nie brakowało obaw – przede wszystkim przed wykupywaniem przez Niemców nieruchomości w Polsce. Tymczasem już krótko po 1 maja 2004 roku to Polacy zaczęli na potęgę kupować domy po niemieckiej stronie granicy, ratując wiele z nich przed wyburzeniem.
– Trudno sobie dzisiaj wyobrazić Löcknitz bez Polaków. Nie mamy już pustostanów, trzeba budować nowe domy – mówi DW Detlef Ebert, burmistrz wioski. – Ceny za metr kwadratowy są u nas wciąż niższe niż w Szczecinie czy otaczających go miejscowościach. Nie potwierdziła się też obawa, że Polacy przeprowadzą się tutaj ze względu na dodatki socjalne. Pojedyncze przypadki będą zawsze, ale nie stało się to regułą.
Aleksandra Piasecka z biura Welcome Center am Stettiner Haff w Pasewalku uważa, że Polacy mocno przyczynili się do wzrostu atrakcyjności tych terenów.
– Plan tej integracji był taki, że Polacy kupują i remontują pustostany i wnoszą do tych przygranicznych niemieckich miejscowości życie. Na początku lat dwutysięcznych Löcknitz stało na skraju bankructwa, tak mało osób tu mieszkało i tak niskie wpływy były do budżetu – wspomina Piasecka. Szczecinianka sama mieszka w jednej z niemieckich przygranicznych miejscowości od 2009 roku. Na co dzień zajmuje się udzielaniem informacji tym, którzy chcieliby osiedlić się w regionie, także Niemcom powracającym w swoje rodzinne strony.
– Nagle okazało się, że w Löcknitz potrzebne jest drugie przedszkole, zapełniły się szkoły – to pokazuje, jak bardzo profitowały niemieckie gminy z napływu Polaków – mówi Piasecka. To godne podkreślenia, bo tereny te od dziesięcioleci cierpią na znaczny odpływ ludności. Dzięki Polakom udało się utrzymać, a w wielu przypadkach także rozbudować infrastrukturę. Dzisiaj w Löcknitz, które oficjalnie jest wsią, działają trzy supermarkety, cztery szkoły, dwa przedszkola. Jest filia banku, dwie apteki i posterunek policji, a w razie problemów ze zdrowiem można udać się do polskiego lekarza. Polacy prowadzą tu też m.in. restaurację, studio jogi, gabinet fizjoterapii, kancelarię prawną.
Nowy początek
Aleksandra Piasecka nie chce nazywać masowej fali przeprowadzki Polaków na te tereny emigracją. Uważa, że charakter tego zjawiska więcej wspólnego ma z osadnictwem. Z czasem zmieniał się jednak jego charakter. O ile na początku większość pracowała wciąż w Polsce, a mieszkała po niemieckiej stronie granicy, o tyle z czasem coraz więcej Polaków znalazło pracę w Niemczech.
– Sama jestem tego przykładem. W którymś momencie dojazdy do Szczecina stały się zbyt męczące, korki coraz dłuższe – wspomina Piasecka. – Poza przedsiębiorcami, dla których przeniesienie działalności do Niemiec często okazało się skomplikowane, wiele osób po dwóch, trzech latach zrezygnowało z pracy w Polsce. Połowę swojej wypłaty musieli wydawać na paliwo. Poza tym okazało się, że jak ktoś miał słabe wykształcenie w Polsce, a zna już niemiecki, to może nauczyć się zawodu w Niemczech i dostać lepiej płatną pracę.
– Bywa też odwrotnie, niektórzy pracują w Löcknitz, a wciąż mieszkają w Polsce – przyznaje Detlef Ebert. Jak mówi, po wejściu Polski do UE, a jeszcze bardziej po zniesieniu kontroli granicznych pod koniec 2007 roku w ramach strefy Schengen, przygraniczne niemieckie miejscowości awansowały do roli przedmieść Szczecina.
Punktem przełomowym dla wielu osób na pograniczu okazała się pandemia koronawirusa i zamknięcie granic, a potem restrykcyjne zasady jej przekraczania. To wtedy wiele osób ostatecznie postanowiło zakotwiczyć na dobre po niemieckiej stronie granicy. Albo wrócić na stałe do Polski, bo i takie przypadki się zdarzają.
Gospodarka profituje
W borykającym się z ogromnym brakiem pracowników regionie polscy pracownicy są dla wielu niemieckich firm i instytucji ratunkiem. Mało kto pamięta tu już obawy panujące przed zalewem taniej siły roboczej. – Polacy to bardzo cenieni pracownicy. Potrafimy się łatwo dostosować do nowych warunków, jesteśmy elastyczni – przyznaje Piasecka. – Mamy dużo zapytań od firm o polskich pracowników.
Bliskość Polski stała się zaletą dla firm, które swoje zakłady budują w pobliżu granicy, licząc na dopływ polskich pracowników. Przykładem może być producent butów Birkenstock, który po fabryce w Görlitz otworzył drugą – w Pasewalku. W obu pracuje wielu Polaków. W przygranicznym Guben w Brandenburgii powstaje aktualnie zakład produkcji wodorotlenku litu do produkcji akumulatorów samochodowych, a w zlokalizowanej w Grünheide pod Berlinem gigafabryce Tesli pracuje około dwa tysiące Polaków.
Język wciąż wyzwaniem
Dziś nikt nie ma wątpliwości, że Polacy zmienili niemiecką część pogranicza. Wyzwaniem pozostaje wciąż znajomość języka sąsiada. Szczególnie w przypadku lekcji języka polskiego, na całym pograniczu zajęcia odbywają się często w formie projektowej, którą ograniczają czas i środki finansowe. Choć istnieją polsko-niemieckie przedszkole i gimnazjum, nigdzie na pograniczu nie udało się dotąd utworzyć bilingualnej szkoły podstawowej. Nie wszędzie też panuje zrozumienie dla nauki polskiego.
– W klasie mojej ośmioletniej córki, gdy chciano utworzyć zajęcia języka polskiego dla niemieckich dzieci, żaden z rodziców nie zgłosił swojego dziecka. To powinno być w tym regionie obowiązkowe – mówi historyk Emmanuel Räffler, mieszkaniec Löcknitz. Jego żona jest Polką, a on sam przez dwa lata mieszkał w Szczecinie. W czerwcu będzie kandydował do rady gminy z ramienia polsko-niemieckiej inicjatywy „Razem dla Löcknitz". Jak mówi, chce żeby miejscowość jeszcze lepiej wykorzystała swoje przygraniczne położenie.
Niepokojące nastroje prawicowe
Zdaniem Räfflera, mimo 20 lat bliskiego sąsiedztwa, między Polakami i Niemcami wciąż istnieją stereotypy. – Mniejsze niż przed laty, ale jednak. Najbardziej typowym przykładem jest to, że kiedy gdzieś obrabują piwnicę, to podejrzenie pada na Polaków – mówi. – Oczywiście, że ma to też swoje powody, ale nie powinno się uogólniać – dodaje.
Część mieszkańców pogranicza niepokoją także rosnące tendencje prawicowe. W samym Löcknitz skrajnie prawicowa Alternatywa dla Niemiec (AfD) nie wystawiła żadnego kandydata do rady gminy, ale już w oddalonym o 15 km Pasewalku, o głosy wyborców w czerwcu będzie walczyć trzech polityków tej partii.
– Dobrze pamiętam czasy, kiedy ówczesna partia NPD wywieszała plakaty mówiące o polonizacji Löcknitz – wspomina Emmanuel Räffler. – Prawicowe poglądy egzystują w głowach niestety od lat. Wielu Niemców jeździ do Polski rzeczywiście tylko po to, żeby zatankować, kupić papierosy, ewentualnie do fryzjera. U wielu granica wciąż jest w głowie. Można powiedzieć, że to już 20 lat Polski w UE albo że dopiero.
Siła codzienności
Dla Julity Miłosz-Augustowskiej, menadżerki projektów polsko-niemieckich, ocena dwóch dekad wspólnego sąsiedztwa na pograniczu wypada jednak pozytywnie. Szczególnie pod względem codzienności. – Co mnie osobiście bardzo cieszy, to fakt, że stereotypy i brak znajomości języka to już nie są powody, które powstrzymywałyby mieszkańców przed odwiedzinami po drugiej stronie granicy – mówi w rozmowie z DW.
Z badań przeprowadzonych dla transgranicznego obszaru metropolitarnego Szczecina, obejmującego także niemiecką stronę, wynika, że to Niemcy częściej przekraczają polsko-niemiecką granicę. Było to odpowiednio 86 procent Niemców i 65 procent Polaków. Więcej obywateli Niemiec (63 proc.) wybiera się do Polski regularnie po zakupy niż Polaków (50 proc.) na zakupy do Niemiec, jak i na wycieczki (66 proc. i 48 proc.).
– To pokazuje, że ten okres 20 lat otwartej granicy i swobodnego jej przekraczania to czas zbierania własnych doświadczeń przez mieszkańców i tym samym weryfikowania obrazu Polaka i Niemca, który znamy z centralnych przekazów – stwierdza Miłosz-Augustowska. Menadżerka przyznaje jednak, że o ile na poziomie roboczym współpraca na pograniczu funkcjonuje dobrze, o tyle brakuje jej czytelnego sygnału politycznego, że taka współpraca jest oczekiwana i istnieje wola, żeby ją rozwijać.
– Współpraca polsko-niemiecka nie należy do tych intuicyjnych i ona zawsze potrzebuje zachęty, uproszczeń i stabilnego finansowania, bo po prostu nie dzieje się sama z siebie – wyjaśnia i przestrzega przed tym, żeby codzienność na pograniczu nie przerodziła się w obojętność.