Pomoc dla uchodźców. "Willkommenskultur" na co dzień
25 sierpnia 2015Ich podopiecznymi są osoby starające się o azyl, imigranci przebywający w Niemczech na podstawie tzw. „cichego przyzwolenia”. „Niepapierowi” – mówi o nich Michael Lukas, wolontariusz stowarzyszenia Stay z Düsseldorfu. W każdy czwartek wraz z innymi wolontariuszami udziela on porad właśnie takim osobom.
Już w 2008 stowarzyszenie organizowało konsultacje medyczne dla uchodźców. Potem, jak to tłumaczy Lukas, "wkradły się" pytania z innych dziedzin życia. Dziś stowarzyszenie, oprócz konsultacji i porad lekarskich, organizuje spotkania dla dzieci, oferuje bezpłatne kursy językowe i zajęcia rekreacyjne.
Lekarze z powołaniem
– Dla nich konsultacja są szczególnie ważne, ponieważ nie mają dostępu do opieki medycznej – mówi pracowniczka stowarzyszenia Regine Heier. – Starający się o azyl nie mają ubezpieczenia, bo nie są nigdzie zameldowani, dlatego miesiącami chodzą chorzy, zanim ostatecznie trafią do stowarzyszenia, dodaje.
Jak mówi wolontariuszka, trafiają do nich ludzie z bardzo różnych sytuacjach życiowych.– Często są to kobiety w ciąży, ale równie często ostry ból zęba – mówi Heier. Teoretycznie można takich pacjentów leczyć w szpitalu lub w prywatnych gabinetach, ale w takim przypadku lekarze są zobowiązanie zgłosić to do stosownego urzędu. – Wielu lekarzy nie przyjmuje pacjentów bez karty ubezpieczeniowej – mówi Heier.– Z wyjątkiem chorób zagrażających życiu, ale przecież od bolącego zęba się nie umiera.
Dlatego stowarzyszenie Stay zorganizowało platformę internetową MediNet skupiającą pięćdziesięciu lekarzy-wolontariuszy gotowych do leczenia tych szczególnych pacjentów.
Szansa w Niemczech
Lukas i jego koledzy są bez przerwy konfrontowani z ludzkimi dramatami, który mają jeden, wspólny mianownik: opowieści o ludziach próbujących odnaleźć się w Niemczech. Takim przykładem jest historia Richarda, który w stowarzyszeniu zjawił się z urzędowym listem w ręku.
Ponad rok temu chłopak trafił do Niemiec w poszukiwaniu matki, która porzuciła go i wyjechała z Ghany. I faktycznie udało mu się ją odnaleźć. Urzędnicy nie mieli problemu z zaakceptowaniem pobytu Richarda w Niemczech. Schody zaczęły się w momencie, gdy chłopak skończył 18 lat. Zgodnie z prawem może on przebywać w Niemczech tylko wówczas, gdy chodzi do szkoły. W innym przypadku musi opuścić kraj. Nauka niestety nie wychodzi młodemu Ghańczykowi zbyt dobrze. Do tego musi bezzwłocznie, o czym informuje go w liście szkoła, znaleźć miejsce na praktykę. Chłopak jest przekonany, że wszystkie problemy biorą się z tego, że słabo zna niemiecki. A gdyby umiał go lepiej, zająłby się komputerami, twierdzi. Jeżeli pozwolą mu zostać w Niemczech. I właśnie w tym zamierzają go teraz wspierać pracownicy stowarzyszenia.
Chcę zobaczyć rodzinę
Richard to jeden z wielu przypadków osób korzystających z porad wolontariuszy. Tego czwartku podczas konsultacji był spory tłok: Kameruńczyk skarżący się na ból oka, Serbka w zaawansowanej ciąży, którą właśnie zostawił mąż, Afgańczyk – stały bywalec stowarzyszenia.
Był także Mohannad. Mężczyzna nie ma żadnych dolegliwości. Ponad rok temu trafił do Niemiec. Po raz drugi odwiedza stowarzyszenie, ponieważ czeka na odpowiedź z niemieckiej ambasady w Libanie, która ma wydać pozwolenie jego rodzinie na wyjazd do Niemiec.
Według niemieckiego prawa dozwolona jest rezydencja dla małżonków i nieletnich dzieci, natomiast mężczyzna chce ściągnąć do Niemiec także swoich rodziców i rodzeństwo. To wszystko pozostaje zatem w gestii władz. Pracownik socjalny próbuje wyjaśnić, że mężczyzna nie dostał odpowiedzi z Bejrutu, bo niemieckie ambasady w Libanie i Turcji mają wiele pracy, zwłaszcza z powodu napływu uchodźców z Syrii. – Wnioskodawcy muszą więc czekać rok na odpowiedź. Tymczasem Mohannad nie widział rodziny od ponad roku.
Nina Niebergall, Agnieszka Rycicka