1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW
PanoramaNiemcy

Prawie ośmiu mężów. Szczęście po kilku rozwodach

2 czerwca 2024

Wśród jej mężów byli Rom, Polak, Turek, Niemiec, Francuz i Kurd. Joanna Schneider o siedmiu małżeństwach, sześciu rozwodach i o tym, czy małżeństwa polsko-niemieckie są trwalsze niż inne.

Joanna Schneider
Zdjęcie: M. Borowiecki

To ilu było tych mężów?

Byłam żoną Roma, Polaka, Turka, Niemca, Kurda. I zapomniałam jeszcze o mężu Francuzie. Moim obecnym mężem jest Polak. Ale nazwisko zostawiłam po pierwszym niemieckim mężu. Myślę, że to ono otworzyło mi wiele drzwi. To był rok 2002. Oczywiście nie zatuszuję swojego polskiego akcentu, ale gdy starałam się o jakąś pracę i składałam papiery, to – nie ukrywam – teczka z niemieckim nazwiskiem lądowała na wierzchu.

A które z tych małżeństw było z miłości?

– Wszystkie były z miłości. Całe życie szukałam miłości, której nie dostałam jako dziecko. Często mnie pytano, dlaczego decydowałam się na ślub, a nie na luźny związek. Wydawało mi się, że jeśli wyjdę za mąż, będę bezpieczna, bo jestem żoną. Myślałam, że będę lepiej traktowana, jakby bycie żoną zabezpieczało mi tę miłość. A codzienność pokazywała, że nie zawsze musiało tak być.

Zacznijmy od początku. Pierwsze małżeństwo zawarła pani jeszcze w Polsce jako nastolata i zakochała się z wzajemnością, nie w koledze z podwórka, ale w synu „króla Cyganów”…

– To było oburzające, postrzegane jako mezalians przez obie strony. Moja rodzina nie mogła zrozumieć: „Jak to? Wyszła za Roma? Hańba!” A jego rodzina odcięła go całkowicie od pieniędzy. Jego matka klękała, dawała mi woreczki złota, żebym tylko sobie poszła.

I poszła pani?

– Nie. To on wrócił do rodziców, a ja zerwałam z nim kontakt. Miałam 19 lat i duma zwyciężyła.

A potem był wyjazd do Niemiec, jeszcze przed wejściem Polski do Unii, rok 1999, i następne małżeństwa, zawarte już tutaj?

– Tak, sześć i obecne – najdłuższe, bo już od 13 lat jesteśmy razem, a po ślubie – 12 lat. Do ósmego prawie by doszło, ale w Urzędzie Stanu Cywilnego było coś nie tak z dokumentami pana młodego. Okazało się, że jest on – nota bene Niemiec – bigamistą. I było po ślubie.

Inny mąż, niemiecki Kurd, zmarł, a Pani z miłości wyjechała z nim do Turcji.

– Tak, uznałam, że powinien móc ostatnie chwile spędzić z bliskimi, przy swojej mamie. Przez rok tam z nim mieszkałam, w bardzo skromnych warunkach, ale to był jeden z najpiękniejszych momentów mojego życia. Z bardzo serdecznymi ludźmi. To było małżeństwo bez happy endu, ale i bez rozwodu. Inne zakończyły się spokojniej, decyzją sądu.

Joanna Schneider w TurcjiZdjęcie: privat

Przeważnie rozwód traktowany jest jako bolesne przeżycie, porażka w życiu. Że jednak uczucia nie przetrwały, że ktoś zawiódł, ktoś zranił... Jak można rozwieść się kilka razy i nadal wierzyć w miłość i się uśmiechać?

– Każdy mój rozwód był z mojej inicjatywy. Po prostu uważam, że jeżeli to nie to, nie ma sensu tego ciągnąć. Na pewno wpływ na to miał mój nowotwór. Miałam wrażenie, że moje dni są policzone i szkoda było mi każdego dnia na czekanie w nadziei, że może coś się zmieni. Postanowiłam, że nie będę szła na kompromisy. Tyle razy musiałam w życiu z czegoś rezygnować, a teraz jest mój czas. Jak nie teraz, to kiedy? 

Bez żalu i złości, że niepotrzebnie zmarnowała pani jednak czas?

– Zastanawiałam się nad tym i stwierdziłam, że nie żałuję. Każde małżeństwo dużo mi dało, z każdego wychodziłam z większą świadomością tego, czego chcę. Wydaje mi się, że bez tych małżeństw nie byłabym dziś tu, gdzie jestem i taką osobą, jaką jestem.

Akty ślubów Joanny SchneiderZdjęcie: privat

Francuz, Niemiec, Kurd – granice w Europie się zacierają, ale jednak różnice kulturowe są mocno zakorzenione. W jednym narodzie przeważają takie wzorce, w innej – inne. Jak dawała pani sobie z nimi radę w międzynarodowych związkach? Czy te różnice były wyzwaniem dla trwałości małżeństwa czy rodzajem jego wzbogacenia?

– Myślę, że dla mnie różnice nie były dużym problemem, a raczej mnie cieszyły. Różnice są naturalne i wynikają z naszej mentalności i wychowania. Musimy pamiętać, że – przynajmniej moje pokolenie – było wychowane w komunizmie. My nie byliśmy przyzwyczajeni do chodzenia po restauracjach czy kawiarniach. Życie toczyło się w domu. W niemieckich małżeństwach życie nie toczy się w domu, tylko na zewnątrz. Nikt się tu nie przejmuje, że w domu nie jest posprzątane czy dywan jest stary, bo gości do domu zaprasza się rzadko albo nigdy. To była jedna z pierwszych różnic, które rzuciły mi się w oczy. W Polsce, gdy przechodzę koło domu koleżanki, mogę wpaść do niej spontanicznie. Tu czegoś takiego nie ma. Nawet rodzina się umawia i zapowiada. To były czasami punkty zapalne w moich małżeństwach, szczególnie gdy przyjeżdżał mój syn, z tabunem koleżanek czy kolegów, bo akurat były ferie. Dla mnie to było normalne. Im więcej ludzi w domu, tym byłam szczęśliwsza, bo tęskniłam za polskim życiem. Ale dla moich mężów to było męczące, emocjonalnie i ekonomicznie. Bo Niemcy mają zakorzenione oszczędzanie, a tu nagle wpada gromada małolatów, która z budżetu domowego wydaje na prawo i lewo pieniądze na karuzele i inne rozrywki; to nie było dobrze widziane. Nie mówię już dyskusji o ilości wody, gdy się wykąpało jednego wieczoru pięć osób (śmiech).

Szef polskiej dyplomacji Radosław Sikorski powiedział na uroczystości z okazji rocznicy wejścia Polski do Unii, że MSZ bada temat małżeństw polsko-niemieckich i że są one trwalsze niż małżeństwa polsko-polskie i niemiecko-niemieckie. Zgadza się pani z tym?

– Tak, podpisałabym się pod tym. Uważam, że te małżeństwa są trwalsze, bo Polki to jakby wszystko w jednym – są kobiece, ciepłe, takie strażniczki ogniska domowego, a Niemki stawiają jednak często na karierę. Mało która Niemka opiekuje się rodzicami na starość albo poświęca wychowaniu dzieci. To rzadkość. I Niemcy właśnie to cenią u Polek.

Małżeństwa polsko-niemieckie pod lupą DW

03:14

This browser does not support the video element.

Czy można zgeneralizować, że niemiecki mąż jest taki, a polski taki? Że istnieją jakieś przeważające cechy mężów z każdej narodowości? Czy to raczej sprawa konkretnego człowieka?

– Myślę, że różnice jednak istnieją. Choć zawsze podkreślam, że mówię o swoim pokoleniu. Dla mężów z mojego pokolenia życie nie toczy się poza domem. Dom jest świątynią, twierdzą, w którą się inwestuje. Najdroższe meble, kanapy. W Niemczech tego nie ma. Poza tym podział ról w domu: w Polsce są czynności typowo kobiece i typowo męskie. A z kolei to, co jest typowe w Niemczech, to oszczędność. Życie toczy się poza domem, ale jeżeli ktoś przychodzi do domu, stawia się paluszki. A u nas bierze się kredyt.

Pani obecnym mężem jest Polak od lat żyjący w Niemczech. I to najdłuższe stażem pani małżeństwo. Dlaczego z Polakiem, skoro to właśnie małżeństwa polsko-niemieckie mają być najtrwalsze?

– Jeden z moich poprzednich mężów był Polakiem. Wyszłam z tego związku mocno poturbowana. Wiem, że to, co mnie spotkało, nie oznacza, że wszyscy Polacy są tacy. Ale miałam uraz. Po tylu moich nieudanych małżeństwach to mój syn stwierdził, że bierze sprawę w swoje ręce. I zameldował się na portalu randkowym jako ja, bez mojej wiedzy. I znalazł kandydata. To był strzał w dziesiątkę. Dałam szansę człowiekowi, na którego nigdy nie zwróciłabym uwagi w normalnym życiu.

Początek nie był zachęcający. Syn przez pół roku korespondował, jako ja, z różnymi kandydatami. I któregoś dnia powiedział: „Mamo, jutro masz randkę w Hamburgu”. Pojechałam. Facet kompletnie nie był w moim typie. Przyjechałam, jak pies do jeża. Ale pomyślałam: „Wypiję z nim kawę, dyskretnie się wycofam. Powiem, że zadzwonię”. A on mówi: „Wiesz, tyle już ze sobą piszemy” – choć to mój syn z nim pisał – „w końcu powinniśmy się poznać. Wziąłem urlop i odwiozę Cię do Berlina”. I odwiózł. Okazało się, że ta wspólna droga to był wartościowy czas. On okazał się fajnym człowiekiem. Śmiejemy się, że jak przyjechał, tak został. Jesteśmy razem już 13 lat.

Joanna Schneider w rozmowie z reporterką DW Magdaleną Gwóźdź-PallokatZdjęcie: M. Borowiecki

A które z tych małżeństw uznałaby Pani za najbardziej udane?

– Za każdym razem czekałam na coś wspaniałego. Nie zawsze tak było. Ale to małżeństwo, w którym teraz jestem, trwa najdłużej. Prawie 12 lat. To mówi samo za siebie. Jestem szczęśliwa. Mam to, na co zawsze czekałam.

I to będzie ostatnie małżeństwo?

– Na pewno. Obiecałam sobie kiedyś, że moje ostatnie małżeństwo będzie w białej sukni – i to było. Po raz pierwszy. Nie jestem przesądna, ale to chyba jednak znak. 

O swoim życiu napisała pani książkę…

– Ilekroć z kimś rozmawiałam, zawsze słyszałam, że to, co przeżyłam, jest niesamowite. A ja nigdy nie widziałam w moim życiu nic nadzwyczajnego. Myślałam, że to wszystko jest normalne. Aż spotkałam kobietę, która odegrała w moim życiu dużą rolę. To ona zasugerowała, że powinnam napisać książkę. Powiedziałam, że nawet o tym myślałam, ale nie umiem, nie wiem, jak się za to zabrać. Jej przyjaciółka współpracowała z redakcją. Zadzwoniłam do niej i tak powstał maszynopis. Teraz książka jest w korekcie. Ukaże się w Polsce, myślę, że w tym roku.

Lubisz nasze artykuły? Zostań naszym fanem na facebooku! >>