Prezydentka Mołdawii: „Zwycięstwo w niesprawiedliwej walce”
21 października 2024Wiosną 1992 roku, zaledwie kilka miesięcy po rozpadzie Związku Radzieckiego, Republika Mołdawii stała się pierwszą ofiarą rosyjskiej agresji. Tysiące żołnierzy z 14 Armii Rosyjskiej stacjonującej w tym czasie w kraju, a także rosyjskie jednostki ochotnicze, pomogły lojalnym wobec Moskwy separatystom w Naddniestrzu, na wschodzie Mołdawii, oddzielić się. Podobnie postąpiono potem w Gruzji i Ukrainie.
Resztki dawnej 14 Armii nadal stacjonują w Naddniestrzu, pomimo pisemnego zobowiązania Rosji sprzed ponad 20 lat do ich wycofania. Ale Mołdawia jest dziś kolejnym rosyjskim poligonem doświadczalnym – tym dla wojen hybrydowych, które destabilizują całe społeczeństwa i kraje. Żaden inny kraj w Europie nie jest bombardowany rosyjską propagandą i kampaniami dezinformacyjnymi w takim stopniu, jak Republika Mołdawii.
Było to widoczne w ostatnich tygodniach i miesiącach w kampaniach przed wyborami prezydenckimi i referendum unijnym. Było to również widoczne w niedzielę wyborczą 20 października. Wprawdzie zwyciężyła urzędująca prezydentka Maia Sandu, zdobywając około 42 procent głosów. Większość wyborców – choć z niewielką przewagą 50,4 proc. – opowiedziała się w referendum za zapisaniem w konstytucji celu, jakim jest integracja z Unią Europejską. Z drugiej jednak strony znaczna część mołdawskiego elektoratu głosowała za prorosyjskimi kandydatami i przeciwko unijnej perspektywie Mołdawii – chociaż kraj ten od dawna już jest ściśle powiązany gospodarczo z UE, a Bruksela zapewnia temu krajowi ogromne wsparcie.
Gagauzja zdecydowanie przeciwko UE
Były prokurator generalny Aleksandr Stoianoglo, wspierany przez prorosyjskich socjalistów (PSRM), musiał opuścić swoje stanowisko w 2021 roku z powodu zarzutów o korupcję. Teraz w wyborach prezydenckich otrzymał 26 procent głosów. Mołdawsko-rosyjski biznesmen Renato Usatii otrzymał 14 procent, podczas gdy inni mniej lub bardziej otwarcie prorosyjscy kandydaci, w tym była gubernator autonomicznego regionu Gagauzji, Irina Vlah, uzyskali łącznie prawie 10 procent.
W referendum unijnym część elektoratu, zwłaszcza na północy i południu Mołdawii, masowo głosowała przeciwko unijnej perspektywie dla kraju. Na przykład w południowym autonomicznym regionie Gagauzji, gdzie rdzenną ludność stanowią turkijskojęzyczni prawosławni chrześcijanie mówiący prawie wyłącznie po rosyjsku, około 95 procent głosowało przeciwko integracji z UE. Niezależnie od tego, że UE jest tu obecna z licznymi projektami w zakresie infrastruktury i rozwoju gospodarczego.
„Bezprecedensowy atak”
Wynosząca około 51,5 proc. frekwencja wyborcza osiągnęła rekordowy poziom jak na mołdawskie standardy, co wskazuje na wysoki poziom mobilizacji zarówno wśród wyborców proeuropejskich, jak i prorosyjskich. Decydującym czynnikiem dla proeuropejskiej części elektoratu był przede wszystkim głos mołdawskiej diaspory w krajach UE. Ostatecznie „europejscy” Mołdawianie byli odpowiedzialni za niewielką proeuropejską większość w referendum. Ale nawet w separatystycznym Naddniestrzu, gdzie nie było zakazu głosowania, 37 procent nielicznych wyborców, którzy wzięli udział w głosowaniu, opowiedziało się za integracją Mołdawii z UE.
Pomimo zwycięstwa w pierwszej turze wyborów urzędująca prezydentka Mołdawii Maia Sandu będzie musiała zmierzyć się z drugą turą wyborów 3 listopada br. Sandu pojawiła się przed prasą późnym wieczorem w niedzielę z bardzo krótkim i niezwykle niepokojącym oświadczeniem. Powiedziała, że istnieją dowody na to, że „grupy przestępcze” próbowały „kupić 300 tys. głosów”. Mówiła o „bezprecedensowym ataku na wolność i demokrację” oraz o „bezprecedensowym poziomie oszustw wyborczych”.
Kim są ci „bandyci”?
W poniedziałkowe popołudnie Maia Sandu powtórzyła swoje oświadczenia, choć z wyraźną ulgą z powodu niewielkiej przewagi proeuropejskich głosów w referendum. – Prawomocnie wygraliśmy w niesprawiedliwej walce – powiedziała Sandu, „ponieważ doszło do ataku na dążenie naszego kraju do swobodnego wyboru naszej drogi”. Ostrzegła, że skala prób wywierania wpływu i dezinformacji może być również wzorem dla działań w innych krajach europejskich. Unikała jednak bezpośredniego nazywania Rosji, zamiast tego mówiła o „bandytach”.
„Bandyci” i „grupy przestępcze” odnoszą się przede wszystkim do sieci skupionych wokół mołdawsko-izraelskiego biznesmena Ilana Shora i mołdawsko-rosyjskiego biznesmena Wiaczesława Platona.
Shor jest mózgiem afery, w której w latach 2012-2014 z trzech mołdawskich banków zniknęło około miliarda euro, ukryte jako pożyczki dla firm offshore. Platon z kolei jest jedną z głównych postaci w tak zwanej „rosyjskiej pralni”, mechanizmie prania pieniędzy, który był wykorzystywany do transferu dziesiątek miliardów dolarów amerykańskich z Rosji do krajów zachodnich, między innymi za pośrednictwem mołdawskich banków.
Nielegalne transfery
Za „kradzież miliarda dolarów” Shor został skazany na 15 lat więzienia. W 2019 roku uciekł z kraju, najpierw na kilka lat do Izraela, a następnie do Rosji. Znajduje się na listach sankcyjnych USA i UE i jest poszukiwany na podstawie nakazu aresztowania Interpolu. Rosja odmawia jego ekstradycji do Mołdawii.
Platon z kolei został również skazany w Mołdawii, ale jego proces został później unieważniony. W 2020 roku uciekł do Londynu. W Rosji został również skazany zaocznie na 20 lat więzienia.
Wiaczesław Platon, ale przede wszystkim Ilan Shor, od lat nielegalnie przekazują duże sumy pieniędzy do Republiki Mołdawii. Shor finansuje w ten sposób prorosyjskie partie, antyeuropejskie kampanie dezinformacyjne i kupuje głosy. Kilka miesięcy temu reporterowi mołdawskiej gazety „Ziarul de Garda” udało się niezauważenie dostać do sieci Shora i odkryć, w jaki sposób obywatele Mołdawii są opłacani za udział w protestach lub wyborach. Otwiera się dla nich konta w Rosji, a płatności dokonywane są za pomocą rosyjskich kart bankowych.
Trafić do ludzi
Na początku października mołdawskie władze odkryły sieć, w ramach której rzekomo kupiono głosy nawet 130 tys. obywateli. Mołdawscy śledczy twierdzą również, że odkryli liczącą kilkudziesięciu członków sieć rosyjskich i mołdawskich obywateli, którzy zostali specjalnie przeszkoleni do przeprowadzania ataków i brutalnego zakłócania wyborów oraz wydarzeń publicznych.
Dla Republiki Mołdawii najbliższe dwa tygodnie do drugiej tury wyborów będą prawdopodobnie kolejną fazą konfrontacji. Jednak przeciwnicy Mai Sandu, w tym Alexandr Stoianoglo i Renato Usatii, byli początkowo ostrożni w swoich przeważnie dwujęzycznych rumuńsko-rosyjskich oświadczeniach i jedynie dziękowali wyborcom. Zwłaszcza Stoianoglo, który weźmie udział w drugiej turze wyborów, sprawiał wrażenie przypadkowego kandydata, jakby wyciągniętego z kapelusza – zresztą tak jak podczas kampanii wyborczej. Usatii odmówił udzielenia rekomendacji wyborczej na drugą turę.
Poza debatą na temat rosyjskiej wojny hybrydowej i jej popleczników, takich jak Ilan Shor, obserwatorzy wyborów dyskutują również o tym, jak lepiej dotrzeć do ludzi, którzy głosują przeciwko UE. W dyskusji przy okrągłym stole w mołdawskiej telewizji publicznej dziennikarze stwierdzili, że należy zrobić znacznie więcej, aby uświadomić ludności, w jakim stopniu UE pomaga Mołdawii.
Pierwotnie artykuł ukazał się na stronie Redakcji Niemieckiej DW.