1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW
PolitykaGruzja

Protesty w Gruzji. Czy rząd się wycofa?

Jurij Reszeto
3 grudnia 2024

Po ogłoszeniu przez gruzińską partię rządzącą zawieszenia rozmów akcesyjnych z UE protesty opozycji znów przybierają na sile. Jakie scenariusze są możliwe?

Georgien Proteste Demonstration Clashes
Zdjęcie: Irakli Gedenidze/REUTERS

Rosja czy Europa – w którym kierunku powinniśmy się udać? To pytanie po raz kolejny prowadzi dziesiątki tysięcy ludzi na ulice Gruzji. Tym razem jednak ludzie protestują nie tylko w stolicy Tbilisi, ale w całym kraju – od drugiej co do wielkości metropolii Batumi nad Morzem Czarnym po duże miasto Rustawi na wschodzie.

Motywowani przez swoją prezydentkę Salome Zurabiszwili protestujący napotykają masowy opór, zwłaszcza w stolicy Tbilisi. Co noc siły specjalne używają armatek wodnych, aby siłą odciąć tłum od centralnego prospektu Rustaweli. Wielu protestujących zostało rannych lub zatrzymanych. A to nie wszystko, podkreśla gruzińska prezydentka w wywiadzie dla DW: przemoc wobec protestujących jest tylko częścią „systematycznej przemocy wobec całego narodu gruzińskiego, któremu skradziono głos”.

Prezydenta Gruzji Salome Zurabiszwili podczas protestów w TbilisiZdjęcie: Irakli Gedenidze/REUTERS

Zurabiszwili odnosi się do wyborów parlamentarnych, które odbyły się pod koniec października br. Po przeliczeniu kart do głosowania Centralna Komisja Wyborcza przyznała rządzącej partii Gruzińskie Marzenie bezwzględną większość 89 miejsc w parlamencie. Opozycja mówiła o oszustwach wyborczych i wraz z prezydentką wezwała do protestów.

Przez kilka dni na apel odpowiedziało kilka tysięcy osób. Potem Gruzińskie Marzenie zwołało parlament i zatwierdziło nowy rząd. Nadzieje na ponowne przeliczenie kart do głosowania lub nawet nowe wybory zniknęły. Coraz mniej ludzi przychodziło protestować na prospekt Rustaweli. Wydawało się, że krytycy rządu są wyczerpani.

Nieoczekiwany nawrót protestów

Ale wtedy stało się coś, czego nawet gruzińscy eksperci nie potrafią wyjaśnić racjonalnymi argumentami: 28 listopada partia rządząca ogłosiła zamiar zawieszenia do 2028 roku negocjacji z Unią Europejską w sprawie przystąpienia Gruzji do tej wspólnoty. Dzieje się tak pomimo faktu, że przytłaczająca większość społeczeństwa od lat wyraźnie opowiada się za UE, a tzw. eurointegracja, czyli droga do Unii Europejskiej, jest zapisana w gruzińskiej konstytucji.

Na nic zdały się zapewnienia premiera Iraklego Kobachidze, że Gruzja i tak przystąpi do UE do 2030 roku. Proeuropejscy Gruzini znowu masowo wylegli na ulice. Prezydentka Zurabiszwili oświadczyła, że nie pozostawi swojego urzędu następcy, gdy jej mandat wygaśnie 14 grudnia, ponieważ jej następca, zaproponowany przez rząd, który Zurabiszwili uważa za nielegalny, byłby również nielegalny.

Ranni podczas protestów w TbilisiZdjęcie: Irakli Gedenidze/REUTERS

Od tego czasu protesty znowu przybrały na sile. – Zwłaszcza młodzi ludzie czują, że ta decyzja rządu pozbawiła ich europejskiej przyszłości – mówi DW politolog Korneli Kakachia z Uniwersytetu w Tbilisi. Dla jego kolegi, Geli Wasadze, gwałtowne starcia z policją są „odzwierciedleniem głębokiego kryzysu politycznego, w który Gruzińskie Marzenie celowo wpędziło kraj”.

Strach przed „rosyjskim światem”

– Protesty zostały podsycone ogłoszeniem przez premiera Kobachidze, że Gruzja chce zawiesić rozmowy akcesyjne z UE. Aktywna część społeczeństwa zrozumiała to absolutnie poprawnie jako rezygnację z eurointegracji – mówi Wasadze. A ta rezygnacja z kolei automatycznie oznacza „uwikłanie w rosyjski świat”, czyli w moskiewską strefę wpływów.

Rząd mógł postąpić w ten sposób, „popełniając po prostu błąd” – uważa Wasadze. Podejrzewa on, że był to nieprzemyślany sygnał dla UE, aby nie pozwolić sobie na dyktowanie warunków. Albo cała sprawa jest częścią większego planu, który polega na „sprowokowaniu społeczeństwa do jeszcze większej przemocy w celu oczyszczenia pola politycznego i zniesienia swobód obywatelskich”. To właśnie ekspert polityczny nazywa „rosyjskim światem”.

Armatki wodne użyte podczas demonstracji w TbilisiZdjęcie: Irakli Gedenidze/REUTERS

Partia rządząca chce również zarobić na tym „rosyjskim świecie” – podejrzewa Wasadze, nawiązując do faktu, iż założyciel Gruzińskiego Marzenia, miliarder Bidzina Iwaniszwili, zbił swój kapitał w Rosji. „Pieniądze i bezwarunkowa wola utrzymania władzy” skłoniły zwolenników Iwaniszwilego do podjęcia takich kroków.

Dla politologa Kakachii decyzja partii rządzącej jest po prostu niezrozumiała, ale Gruzińskie Marzenie jest znane z podejmowania takich nielogicznych decyzji, „które nie są z nikim uzgadniane i są podejmowane przez jednego człowieka”. Tutaj również chodzi o założyciela partii Iwaniszwilego. Nawet niektórzy zwolennicy Gruzińskiego Marzenia nie popierają jego decyzji. Jedynym prawdziwym beneficjentem jest Rosja – mówi Korneli Kakachia. Ponieważ zwiększa to polaryzację w gruzińskim społeczeństwie.

Co dalej z Gruzją?

Gela Wasadze wymienia trzy możliwe scenariusze. – Najbardziej nieprawdopodobnym jest wycofanie się Gruzińskiego Marzenia – mówi politolog. Wtedy zmaterializowałoby się to, co zaproponowała prezydentka Zurabiszwili: powróciłby stary parlament oraz stary rząd i rozpisały nowe wybory.

Drugi scenariusz byłby kontrrewolucją. – W tym wypadku rządowi udałoby się stłumić protesty – niestety nie bez rozlewu krwi – i zlikwidować partie polityczne – tłumaczy Wasadze. Trzeci scenariusz to rewolucja, „jeśli Gruzińskie Marzenie pozostanie u władzy ze swoim nielegalnym rządem, wówczas wokół prezydentki powstanie alternatywne centrum polityczne jako jedyna legalna instytucja”. Państwem kierowałaby tymczasowo Zurabiszwili na czele przejściowego „technicznego” rządu. Gwarantowałaby nowe wybory.

Korneli Kakachia nie wyklucza również tak zwanego „scenariusza wenezuelskiego”, w którym istniałyby dwa konkurujące ze sobą „rządy”. Najbardziej pozytywnym rezultatem byłoby jednak, gdyby Trybunał Konstytucyjny, pod naciskiem opinii publicznej, anulował wyniki wyborów parlamentarnych sprzed miesiąca i rozpisał nowe wybory.

Artykuł ukazał się pierwotnie nad stronach Redakcji Niemieckiej DW