1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW
Sport

Rafał Gikiewicz: Na ten kontrakt czekałem całą karierę

Dominik Owczarek
7 listopada 2020

„Wcześniej w Polsce nikt nie postawiłby nawet pięciu centów, że zostanę tu tak długo i będę numerem jeden w klubie Bundesligi” – mówi bramkarz Rafał Gikiewicz*, od siedmiu lat grający w Niemczech.

Rafał Gikiewicz: „Podpisałem kontrakt, na który czekałem całą karierę”
Rafał Gikiewicz: „Podpisałem kontrakt, na który czekałem całą karierę” Zdjęcie: FC Augsburg

DW: Sezon dopiero się zaczął, a Pan już dwukrotnie trafił do jedenastki „Kickera”. Nawet Manuel Neuer nie zbiera tak dobrych recenzji.

Rafał Gikiewicz: To cieszy, choć najważniejszy jest zespół. Mamy już dziesięć punktów, ale przy odrobinie szczęścia moglibyśmy mieć ich jeszcze więcej. Zostało nadal mnóstwo meczów, więc zobaczymy też, czy sezon będzie w ogóle udany.

Jakie są cele Augsburga w tym sezonie?

Przede wszystkim, żeby był lepszy niż poprzedni. Chcemy też zdobyć więcej niż 40 punktów, które powinny zapewnić spokojne utrzymanie się w Bundeslidze.

Pana nowy klub zwykle się broni. Po sześciu kolejkach znajdujecie się tuż za gigantami – jednego nawet pokonaliście. Co spowodowało takie zaskoczenie?

Faktycznie – Borussia Dortmund przegrała na ten moment w lidze tylko jeden mecz – właśnie z nami. Ich dwa stracone dotychczas gole – również z Augsburgiem. Na pewno dopisała nam dyspozycja dnia. Jesteśmy teraz w tabeli za gigantami, choć nie powinniśmy zwracać na to szczególnej uwagi. Na dłuższą metę jest parę zespołów lepszych od nas.

Na inaugurację sezonu Augsburg zmierzył się z Unionem Berlin, gdzie grał Pan jeszcze w zeszłym sezonie. Jakie były Pana wrażenia?

Wspaniale, że mecz odbył się z udziałem kibiców. Cieszę się również, że przez dłuższy czas skandowano moje imię. Po czymś takim mogła się zakręcić łezka w oku.

W Polsce nikt we mnie nie wierzył”

Rafał Gikiewicz, bramkarz FC Augsburg Zdjęcie: FC Augsburg

Na pożegnanie z kibicami Eisernen miał Pan łzy w oczach. Czy możliwym będzie zasmakować jeszcze takiej atmosfery, jak przy starej leśniczówce w berlińskim Koepenick?

Trudno powiedzieć – na razie grałem w Augsburgu tylko jeden mecz z udziałem kibiców, gdy na mecz z Dortmundem przyszło 6000 osób. W czasach koronawirusa na pewno brakuje niepowtarzalnej atmosfery na trybunach. Jestem ciekaw, jak w Augsburgu zachowują się kibice, jak reagują. Liczę, że może po nowym roku sytuacja się wyklaruje i z czasem fani wrócą na stadiony. Trenujemy i gramy właśnie dla nich.

Kibicom Unionu pewnie brakuje charakternego bramkarza. Czy ma Pan żal do władz Unionu, jak sugerował „Bild”, że nie próbowali Pana zatrzymać?

Nie mam – spadłem na cztery łapy, jestem szczęśliwy w Augsburgu. Rodzina też jest zadowolona. Taka jest piłka – rozchodzą się czyjeś drogi i zaczyna się nową przygodę. Nikt nie skakał sobie do gardeł. W Augsburgu podpisałem kontrakt, na który czekałem całą karierę – także pod względem finansowym. Dostałem go również w klubie, który nie należy do anonimowych. FC Augsburg coś znaczy na piłkarskiej mapie Niemiec. Gra już dziesiąty sezon z rzędu w Bundeslidze. Przeżyłem fajne dwa lata w Unionie, ale nie mogliśmy się dogadać.

Media nie ukrywały tego faktu.

Nie chciałbym już więcej poruszać tego tematu – było minęło. Zrobiłem w Berlinie, co do mnie należało. Wprowadziłem zespół do Bundesligi, utrzymałem go tam i teraz trzymam kciuki za chłopaków. Z większością mam kontakt i cieszę się, że dobrze im idzie. Wypełniłem kontrakt do ostatniego dnia, zostawiałem serce na boisku.

Zaimponował Pan swoją charakternością w trakcie derbów Berlina. Gdyby teraz nie było pandemii i kibice znowu weszliby na murawę, doprowadziłby Pan jeszcze raz do konfrontacji?

To była intuicja, momentalne działanie. Starałem się ich po prostu powstrzymać. Wszyscy tym żyli i na pewno wyolbrzymiono trochę całą sytuację. Pochodzę z Polski, więc może też boję się innych rzeczy niż niemieccy koledzy, na których to zrobiło wrażenie. Niedługo odbędą się kolejne derby Berlina, w których planowałem wziąć udział – tym razem jako kibic. Nie będzie mi to jednak dane, bo mecze są bez udziału publiczności.

W Niemczech osiągnął Pan pozycję, której kilka lat temu w Polsce raczej nikt nie oczekiwał. Dlaczego można było rozwinąć skrzydła dopiero na zapleczu Bundesligi?

W Polsce nikt we mnie nie wierzył. Już pierwszego dnia w Eintrachcie Braunschweig chciałem udowodnić, że ci, którzy rzucali mi kłody pod nogi się mylili. W Niemczech nie patrzy się na to, czy ktoś pije alkohol, wychodzi na miasto, czy imprezuje z chłopakami z zespołu. Jak istnieje normalna rywalizacja, zwraca się uwagę na to, co się robi na boisku. Na początku nie znałem jeszcze języka, ale chciałem pokazać, że potrafię bronić i robić dobrze to, co kocham. Minęło już siedem lat – z Brunszwiku trafiłem do Freiburga, a przez Berlin do Augsburga. Myślę, że wcześniej w Polsce nikt nie postawiłby nawet pięciu centów, że zostanę tu tak długo i będę numerem jeden w klubie Bundesligi.

We Freiburgu nie dłubałem w nosie, tylko byłem w gotowości”

Mecz FC Augsburg z RB LipskZdjęcie: Matthias Balk/Getty Images

Jerzy Brzęczek wysłał już powołania na listopadowe mecze kadry. Na ile liczy Pan na telefon od selekcjonera przy następnej okazji?

Selekcjoner Brzęczek ma mój numer – jak zechce to zadzwoni lub wyśle SMS-a. W czasie pandemii też nie wiadomo, czy nagle ktoś nie zachoruje. Telefon może jeszcze wkrótce zadzwonić. Nikomu źle nie życzę, ale tak wygląda obecnie rzeczywistość. Nikt nie ma na to wpływu. Nikt nie zabroni mi także marzyć o powołaniu. Selekcjoner na ten moment nie widzi mnie w zespole i ja to akceptuję. Dobra dyspozycja jednak przybliża do kadry.

W weekend FC Augsburg podejmie Herthę Berlin, gdzie bramkarzem jest Alexander Schwolow. We Freiburgu był uważany przez trenera za lepszego od Pana. Na ile słusznie?

Jeśli Freiburg się utrzymał w Bundeslidze – to była słuszna decyzja i trener się wybronił. Z trenerem, tak jak z nauczycielem w szkole, po prostu się nie dyskutuje. Akceptowałem to, pracowałem ciężko na treningach i po dwóch latach bycia rezerwowym nadeszła szansa w Berlinie. Grając w Unionie pokazałem, że we Freiburgu nie dłubałem w nosie, tylko byłem zawsze w gotowości. Nie było oczywiście łatwo, ale dużo się przez ten czas nauczyłem. Do tej pory mam zresztą dobry kontakt nie tylko ze Schwolowem, ale też innymi kolegami z Freiburga.

Oprócz Pana w kadrze Augsburga jest jeszcze jeden Polak – Robert Gumny. Były zawodnik Lecha Poznań dostaje powoli szanse od trenera. Jak radzi sobie 22-latek w trakcie pierwszych miesięcy za Odrą?

W ostatniej kolejce nieszczęście rywala, czyli kontuzja, okazała się jego szczęściem. Robert dostał dzięki temu trochę więcej minut. Ze swojej strony staram mu się pomagać, jak mogę. Pod względem sportowym mówił mi, że między Polską a Niemcami jest ogromny przeskok obciążeń treningowych. Dochodzi do tego jeszcze zachowanie przeciwnika, pressing. Nawet wczoraj rozmawialiśmy, że będąc w Lechu, mógł prowadzić na własnej połowie piłkę i nikt go nie atakował. Grając czy to z Mainz, czy z BVB ma się już tego czasu dużo mniej. W Bundeslidze jeszcze przed przyjęciem piłki trzeba wiedzieć, do kogo chce się zaraz zagrać. Robert się tego stopniowo uczy. Mam nadzieję, że za jakiś czas Augsburg będzie regularnie podejmować rywali z dwoma Polakami w składzie.

Słowa o przeskoku brzmią interesująco w odniesieniu do opinii jednego z młodych zawodników Lecha Poznań. Tymoteusz Puchacz stwierdził, że Mainz „mogłoby przyjechać do Poznania i dostać w trąbę”.

Drużyna z Moguncji może i jest teraz w kryzysie, ale jednak porównywanie zespołu z innej ligi w taki sposób nie przystoi. Mają inny budżet, mogą sobie pozwolić na ściąganie lepszych piłkarzy. Obserwuję Puchacza, ma duży potencjał, wkrótce powinien też trafić do pierwszej reprezentacji. Wraz z Lechem powinni się jednak skupić na wygrywaniu meczów. Granie piłki ładnej dla oka nie wystarcza – rozlicza się nas za punkty. Kibicuję mu i życzę, żeby za jakiś czas trafił nawet do lepszego klubu niż Mainz.

Rafał Gikiewicz: „W Polsce nikt we mnie nie wierzył”Zdjęcie: FC Augsburg

Mawia się, że bramkarze są jak wino – im starsi, tym lepsi. Pan osiągnął najlepszą dyspozycję tuż po trzydziestce, mając 33 lata. Czego możemy się po Panu jeszcze spodziewać?

Najlepszą dyspozycję to jeszcze osiągnę. Jestem w najlepszym wieku dla bramkarza, a nadal mam trzy lata zapasu do Łukasza Fabiańskiego, który świetnie sobie radzi w angielskiej Premier League. Oby mi zdrowie dopisywało, a na pewno jeszcze przez kilka lat pokażę, na co mnie stać.

W Niemczech?

Jakby była taka możliwość, na pewno bym nie narzekał. Jestem tutaj siódmy rok, dzieci mówią w języku niemieckim. Nie planuję wyjeżdżać do egzotycznej ligi, żeby się opalać na plaży i grać przy tym w piłkę. Wolę być w topowej lidze i dalej żyć w fajnym kraju, jakim są Niemcy.

*Rafał Gikiewicz (urodzony w 1987 roku) – bramkarz FC Augsburg, jeden z najlepiej ocenianych bramkarzy w lidze niemieckiej. W Niemczech występuje od 2014 roku, gdzie grał wcześniej dla Eintrachtu Braunschweig, S.C. Freiburg oraz Unionu Berlin.

Niewidomi też grają w piłkę nożną!

01:47

This browser does not support the video element.