Reformy socjalne; uprowadzona Niemka a Irak
28 grudnia 2005„Hartz IV” na cenzurowanym
Za drogie, nieskuteczne i do niczego nieprzydatne – w ten oto sposób „Frankfurter Allgemeine Zeitung” podsumowuje pakiet reform socjalnych „Hartz IV”, wymyślony przez bylego szefa personalnego koncernu Volkswagena Petera Hartza. Miał on ograniczyć bezrobocie w Niemczech, ale jego skutki okazały się odwrotne od zamierzonych. Liczba bezrobotnych wzrosła, zamiast zmaleć. Tego stanu rzeczy nie zmienią drobne poprawki kosmetyczne – pisze „FAZ”. Cały plan reform pilnie wymaga gruntownych zmian.
Tego samego zdania jest berliński „Tagesspiegel”, który zwraca uwagę, że z wyjątkiem „Ich AG”, czyli dotowanych przez państwo uslugowych firm jednoosobowych, pakiet reform „HARTZ IV” nie spełnił pokładanych w nim nadziei. I nie spełni, bo najważniejszym problemem Niemiec jest nadal słaby popyt na rynku wewnętrznym. Dopóki ludzie nie zaczną więcej zarabiać, nie ma co liczyć, że zaczną więcej kupować. Tymczasem – jak czytamy dalej – wszystko plany reform wciąż opierajają się na polityce drastycznych oszczędności, a to skutecznie zniechęca konsumentów do zaglądania do sklepów.
„Nordwest-Zeitung” z Oldenburga przestrzega przed pokusą przypisywania całej winy za fiasko reform ich pomysłodawcy – Peterowi Hartzowi. Winnych jest więcej. Nie sprawdzili się bowiem także powołani przez były rząd eksperci, wśród których byli zarówno parlamentarzyści jak i przedstawiciele organizacji pracodawców i związkowcy. Tym bardziej zaskakuje fakt, że część z nich należy dziś do najostrzejszych krytyków posunięć, które wcześniej sami zaproponowali i uchwalili.
Kropkę nad i w tej sprawie stawia popularna „Bild-Zeitung”. Miało być lepiej, a jest dużo gorzej. Najważniejsze dokonanie czerwono-zielonej koalicji, która rządziła Niemcami przez ubiegłe siedem lat, okazało się gospodarczą katastrofą. Program „Hartz IV” stał się synonimem marnotrwastwa na niespotykaną dotąd skalę. Nowy rząd musi go szybko wziąć na tapetę i zmienić, dopóki nie jest za późno.
Dzielna czy szalona Susanne Osthoff?
Drugim tematem dnia jest decyzja, zwolnionej dopiero co przez porywaczy, niemieckiej archeolog Susanne Osthoff, która nie bacząc na ostrzeżenia życzliwych jej polityków, wśród nich także ministra spraw zagranicznych Steimeiera, postanowiła powrócić do Iraku. Jak zauważa „Sächsische Zeitung” z Drezna, konia z rzędem temu, kto potrafi to zrozumieć. Być może dzielna pani archeolog chce nam dać w ten sposób do zrozumienia, że mimo grożącego jej nadal w Iraku niebezpieczeństwa chce kontynuować swą pracą i pomagać ludziom w jej przybranej ojczyźnie. Niewykluczone jednak, że za tą decyzją kryje się zwykły egoizm, karygodna lekkomyślność i ignorancja, wołająca o pomstę do nieba. Susanne Osthoff aż prosi się o drugie porwanie, które tym razem, może skończyć się inaczej.
„Lübecker Nachrichten” podkreśla, że Susanne Osthoff praktycznie dawno temu zerwała z krajem pochodzenia i czuje się związana z jej nową ojczyzną – Irakiem. Jeli chce nadal dzielić losy Irakijczyków, to jest to jej świadomy wybór, który powinniśmy i musimy respektować. Z drugiej strony jednak pani Osthoff musi pogodzić się z tym, że po raz drugi Niemcy nie zaangażują się już na całego w jej uwolnienie, gdyby ponownie miała dostać się w ręce