1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Ruchniewicz: Koniunktura na pomniki się skończyła

12 czerwca 2020

– To nie jest żaden kompromis, bo próbuje się tu połączyć sprawy, które są nie do połączenia – tak o nowej koncepcji upamiętnienia polskich i innych ofiar wojny mówi prof. Krzysztof Ruchniewicz*.

Prof. Krzysztof Ruchniewicz
Prof. Krzysztof RuchniewiczZdjęcie: Privat

Deutsche Welle: Ponad 80 lat od rozpoczęcia wojny w Berlinie mają zostać  upamiętnione polskie ofiary hitlerowskich Niemiec. Lepiej późno niż wcale?

Prof. Krzysztof Ruchniewicz*: Brak takiego upamiętnienia jest dla mnie wymownym sygnałem. Koniunktura na pomniki skończyła się na przełomie starego i nowego wieku. Jej zwieńczeniem było otwarcie pomnika ofiar Holokaustu i zamordowanych Sinti i Romów. Jeśli uwzględnić seniorów w Bundestagu, to najstarszy polityk urodził się w 1940 roku. Wojny pewnie już nie pamięta. Mamy do czynienia z pokoleniami, które wojny albo nie pamiętają wcale albo znają ją z opowieści rodziców czy dziadków. Dodatkowo w niemieckich podręcznikach obecność niemieckiej polityki okupacyjnej w Polsce praktycznie nie istnieje. Dyskusja na temat upamiętnienia obywateli polskich, którzy zginęli podczas wojny jest cenna, ale może się też spotkać z niezrozumieniem. Przeciętny Niemiec nie wie, o co w tym wszystkim chodzi.

Z czego ta niewiedza wynika?

Przyczyn jest wiele. Jedna to gotowość przyznania się do winy, będąca efektem wieloletniej pracy. Druga to edukacja. Żaden pomnik jej nie zastąpi. Do białych plam w wiedzy Niemców należy też problem współpracy dwóch totalitaryzmów (pakt Ribbentrop-Mołotow i jego skutki). Trzeba wziąć pod uwagę narrację Związku Radzieckiego, a także dzisiejszej Rosji, która kładzie nacisk na to, że wojna nie rozpoczęła się w 1939 roku, ale w 1941 wraz z tzw. wojną ojczyźnianą. Uważa także, że datowany od tego momentu udział Moskwy w koalicji antyhitlerowskiej i wkład w pokonanie III Rzeszy zamyka dyskusje nad wcześniejszym okresem de facto sojuszu. To zmienia optykę z agresora i okupanta na sojusznika, mocarstwo koalicji antyhitlerowskiej. Po II wojnie światowej ta narracja była narzucona nie tylko państwom, które znalazły się w orbicie Związku Sowieckiego, ale i całemu światu. Podobnie, co paradoksalne, działo się w szkołach w RFN i do dziś niewiele się zmieniło. Większość podręczników niemieckich wspomina atak ZSRR na Polskę 17 września 1939 r. Natomiast to, co nastąpiło później, przebieg okupacji połowy polskiego terytorium, represje, w ogóle nie jest podnoszone.

Pomnik Pomordowanych Żydów Europy w BerlinieZdjęcie: picture-alliance/Schoening

Wróćmy do najnowszej koncepcji upamiętnienia w Berlinie polskich i innych ofiar niemieckiej okupacji i wojny. Mówi się, że to kompromis. Zgadza się Pan?

To nie jest żaden kompromis, bo próbuje się tu połączyć rzeczy, które są nie do połączenia. Nigdzie nie ma mowy o ukazaniu specyfiki okupacji niemieckiej w Polsce, która nie ograniczała się tylko do agresji Niemiec na Polskę, ale także dokonywała się we współpracy ze Związkiem Radzieckim. Ta kwestia została całkowicie wyłączona z tej dyskusji. A trudno to doświadczenie oddzielić od agresji Niemiec na Polskę. Jestem do tej koncepcji sceptycznie nastawiony. Debata na temat formy upamiętnienia obywateli polskich ofiar III Rzeszy trwa wiele lat, a konkretnych decyzji brak. Wspomniany „kompromis” jest dla mnie niezrozumiały.

Dlaczego?

Ma powstać „Plac 1. września 1939 roku”. Na pomniku ma zostać umieszczony napis w języku niemieckim i polskim, który ma informować, że 1 września wraz z napaścią na Polskę rozpoczęła się II wojna światowa. Jest dalej wprawdzie mowa, że pomnik ten ma upamiętniać ofiary wojny, ale o wojnie zbrodniczej (Vernichtungskrieg) przeciwko Polsce od pierwszych dni jej trwania i zbrodniach na obywatelach polskich nie ma już ani słowa. Moim zdaniem, lepiej gdyby takie miejsca w ogóle w tym kształcie nie powstawały, ponieważ będą one wywoływać więcej kontrowersji niż służyć temu, co pierwotnie było ważne, czyli stworzeniu miejsca pamięci o zamordowanych, miejsca dialogu i edukacji.

Ale w tej nowej koncepcji jest mowa nie tylko o pomniku. Ma też powstać centrum dokumentacji i edukacji ukazujące historię okupacji i wojny w całej Europie.

To jest jedna wielka pomyłka i jako historyk muszę zaznaczyć, że chodzi tu o dwie różne rzeczy. Nie można rzeczy nieporównywalnych porównywać. Mamy do czynienia z dwiema propozycjami, które są ewentualnie powiązane przestrzennie, ale pod względem treści nie są zhierarchizowane i powinny być traktowane oddzielnie. Jest to pomieszanie różnych tematów i nie wiem, co miałoby takie centrum pokazywać. Czy chodzi o placówkę zajmującą się historią całej drugiej wojny światowej (za wyłączeniem azjatyckiego teatru działań wojennych)? W Berlinie powinno powstać więcej tego typu inicjatyw niż jedna centralna. Niech Pani sobie wyobrazi, że w takim centrum dokumentacyjnym przy jednym stole będą siedzieli Rosjanie, Ukraińcy, Polacy i będziemy dyskutowali o wspólnej historii. Raczej w to wątpię. Wszystkie próby znalezienia kompromisu co do postrzegania II wojny światowej, a zwłaszcza jej pierwszej części, dalekie są od powodzenia.

„Jezioro łez“ – Pomnik na cześć Pomordowanych Sinti i Romów w BerlinieZdjęcie: picture alliance/Ulrich Baumgarten

Czy mam z tego rozumieć, że uważa Pan, iż skoro tak długo nie można osiągnąć porozumienia co do formy upamiętnienia polskich ofiar wojny, to lepiej pożegnać się z tym pomysłem?

Zostawienie pustego miejsca jest też wymowne. Lepiej nie budować czegoś, co będzie służyć kolejnym nieporozumieniom, a może i konfliktom. Można natomiast pytać, dlaczego takiego pomnika w Berlinie nie ma. To pytanie także do niemieckich polityków.

A gdybym to Pana zapytała?

To dobre pytanie… Dlaczego mimo bardzo zaawansowanego dialogu polsko-niemieckiego nie dyskutujemy rzeczowo o tym, co Polaków i Niemców dzieliło. Takie debaty prowadzi każda generacja na nowo. Czasem nawet sam proces dyskusji jest ważniejszy niż jego efekt. Pytanie więc, czy jeżeli politycy osiągną kompromis w sprawie pomnika – na zasadzie uciekania w bezpieczniejsze uogólnienia – będzie się wokół tego miejsca coś działo? To, że my nazywamy go Polen-Denkmal to jedno, ale tam nie ma żadnych odnośników co do tego, co było pierwotnym pomysłem.

To jak, Pana zdaniem, to upamiętnienie powinno wyglądać, jeśli w ogóle?

Dla mnie nieporozumieniem jest tworzenie centrum dokumentacji w kontekście wszystkich polityk okupacyjnych w czasie II wojny światowej. Powinno się skoncentrować na pokazaniu specyfiki polityki okupacyjnej Niemiec wobec obywateli polskich w latach 1939-1945 i pokazać, jak rodziły się zamysły zbrodni. Wybuch II wojny światowej jest ważnym wydarzeniem, ale przecież ta antypolska polityka niemiecka jest dłuższej daty.

Proszę też zwrócić uwagę na fakt, że inna była polityka wobec pokonanych państw zachodnich. Tam nie powstawały obozy masowej zagłady. Co więcej, wojna, którą Niemcy prowadziły wobec Polski, była od początku wojną niszczycielską (Vernichtungskrieg), dlatego nie wiem, czy można zestawiać ją ze wszystkim innym. Na siłę można to zrobić, ale czy ukażemy tym samym jej specyfikę?

Wówczas inne kraje upomną się o upamiętnienie.

Powiem przewrotnie: nie widzę problemu, żeby i inne kraje miały swoje pomniki czy miejsca upamiętnienia. To sprawa ich i Niemiec. Trzeba jednak pamiętać o tym, że wraz z rozpadem systemu państw bloku wschodniego powstały państwa, które w czasie II wojny nie były samodzielne, chociażby Ukraina czy Białoruś. I jeszcze jedna sprawa, jak uniknąć wrażenia swego rodzaju konkurencji ofiar? Mówimy jednak o tak ogromnych zbrodniach i związanej z nimi odpowiedzialności, obecnie zwłaszcza moralnej, że nie widzę przeszkód, aby też innym państwom stworzyć odrębne miejsca pamięci i dialogu.

*Prof. Krzysztof Ruchniewicz – historyk, niemcoznawca, dyrektor Centrum Studiów Niemieckich i Europejskich im. Willy'ego Brandta Uniwersytetu Wrocławskiego.