1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Sahelistan jest już od dawna faktem

Iwona D. Metzner22 stycznia 2013

Wszyscy przecierają oczy. Nagle nie mówi się o niczym innym jak o wojnie w Mali. Najwyższy czas - komentuje korespondent ARD w Afryce Północnej Alexander Göbel.

Zdjęcie: Reuters

Cały świat zastanawia się, dlaczego nie można ograniczyć tego kryzysu do Mali, jak to możliwe, że terroryści atakują w Algierii, jeżeli wojna toczy się w Mali. Świat zastanawia się też nad tym, czy mogłoby ewentualnie dojść do rozprzestrzenienia się tego konfliktu na kraje sąsiednie; krótko mówiąc, czy strefa Sahelu mogłaby się przeobrazić w „Sahelistan”, czyli coś w rodzaju Afganistanu na pustyni.

Świat zbagatelizował konflikty w strefie Sahelu

Nic nowego

Tak jakby to było coś nowego. Tak jakby teraz nadszedł czas, by zapoznać się z sytuacją w tym księżycowym krajobrazie między Algierią, Mauretanią, Mali, Nigerem i Libią.

Tam już od dawna toczy się asymetryczna wojna przeciwko wrogowi, który na ogromnym terenie pustynnym poczuł się jak w domu; wrogowi, dysponującemu nowoczesną bronią, ale wrogowi bez twarzy, abstrahując od nielicznych niewyraźnych zdjęć przywódców terrorystycznych jak Iyad Ag Ghali, Moktar Belmoktar, Abu Zeid czy jak się oni wszyscy nazywają.

Już w latach dziewięćdziesiątych eksperci mieli okazję wyobrazić sobie jaka przyszłość czeka ten region po przegraniu przez islamistów wyborów w Algierii i ich zejściu do podziemia. Skutek był taki, że doszło do jednej z najkrwawszych wojen domowych, która pochłonęła szacunkowo 200 tysięcy ofiar. To byli algierscy salafici, z których wyłoniła się dzisiejsza Al-Kaida Islamskiego Maghrebu (AQIM) pod przywództwem chemika Abdelmaleka Droukdela.

Al-Kaida w islamskim MaghrebieZdjęcie: AFP/Getty Images

Duchy, które wywołali...

Nie było tajemnicą, że maczały w tym palce algierskie służby specjalne. Wyszkolono szczególnie brutalne grupy radykalno-islamskie również pod pretekstem dalszego wywierania presji na islamistów. Jednak duchów, które wywołali cyniczni algierscy stratedzy, już się nie pozbyto.

Droukdel przeniósł się na północ Mali. Jego współtowarzysze wykorzystali zawirowania Arabskiej Wiosny, by rozbudować handel bronią, uprowadzenia zakładników i przemyt narkotyków.

Nie było w tym nic nowego. Wiedziano o tym również dzięki działalności wywiadowczej Francji i USA, ale to zbagatelizowano. Wielu co prawda przypuszczało, że upadek reżimu Kadafiego w Libii będzie mieć katastrofalne skutki, ale nikt nie podjął żadnych przeciwdziałań, aż było na to za późno.

Poplecznicy Kadafiego jako dżihadyści

Po upadku Kadafiego broń była dostępna jak w supermarkecie, a były islamski legion pułkownika Kadafiego skierował się do Mali - wśród nich byli dokładnie ci dżihadyści, którzy dziś próbują przeforsować w północnym Mali szariat i odrąbują ludziom ręce.

Uciekinierzy z Mali. 'Sahelistan' nie jest już tylko abstrakcyjnym zagrożeniemZdjęcie: picture-alliance/dpa

To, że Tuaregowie (lud berberyjski zamieszkujący obszary Sahary) próbowali spełnić sobie marzenie o suwerennym państwie Azawad na północy Mali, przyszło dla islamistów w samą porę. Islamiści z zimną krwią wykorzystali te marzenia do swoich celów, a przede wszystkim Ag Ghali, założyciel grupy Ansar Dine, będący sam Tuaregiem z Mali.

Jest on starym kumplem Moktara Belmoktara, którego grupa jest odpowiedzialna za krwawy dramat zakładników na algierskiej pustyni.

Przyglądali się, ale nie podjęli żadnych przeciwdziałań

Zachód - po doświadczeniach z Afganistanem i Irakiem - przez wszystkie te lata przyglądał się rozwojowi sytuacji w tym regionie i był nią zaniepokojony, ale nie podjął żadnych przeciwdziałań. Pomimo to wszyscy teraz mówią o „Sahelistanie”, jakby to ciągle jeszcze było abstrakcyjnym zagrożeniem.

Apele Guida Westerwellego (FDP) sprzed prawie roku nie trafiły na podatny gruntZdjęcie: picture-alliance/dpa

Minister spraw zagranicznych Niemiec Guido Westerwelle oświadczył co prawda, że trzeba zwalczać terroryzm w Mali, bo jest jak by nie było o jedną granicę i dwa kroki oddalony przez Morze Śródziemne od Europy. Ale ta wypowiedź pochodzi z minionego lata. Od tego czasu nic się specjalnie nie zmieniło.

Rozwiązać konflikt z udziałem Tuaregów

Niemcy powinny się tam mocniej zaangażować pod względem militarnym, finansowym i politycznym. Nie można z jednej strony od miesięcy podkreślać, że islamiści są zagrożeniem dla Europy, z drugiej zaś godzić się na to, by inni wyciągali za nas kasztany z ognia. Doprowadzenie przynajmniej jako tako sytuacji do porządku wymaga znalezienia nie tylko rozwiązania militarnego, lecz również politycznego.

Do współpracy trzeba wciągnąć Algierię. W końcu to regionalne mocarstwo jest zarzewiem terroru. A w Mali potrzebni będą ci, od których to wszystko się zaczęło, i którzy teraz muszą się liczyć z zemstą Malijczyków, czyli Tuaregowie. W przeciwnym razie Mali się rozpadnie. A następstwem byłby wtedy rzeczywiście „Sahelistan”.

Alexander Göbel, ARD, Rabat / Iwona D. Metzner

red. odp. Bartosz Dudek

.