Sexmission impossible
12 maja 2012„Kopernik? Kopernik była kobietą! Einstein? Też była kobietą! A może Merkel też?” Tym razem pani kanclerz, a nie Maria Curie-Skłodowska, jak w oryginale Machulskiego. Ta drobna zmiana w jednej z najpopularniejszych scen „Seksmisji” nie dziwi, biorąc pod uwagę całokształt. Bo „Seksmisja” w wydaniu „Das Helmi” to prawdziwa rewolucja.
Już samo przeniesienie jednej z najlepszych komedii w historii polskiego kina na język teatru lalkowego wydaje się czymś z gatunku science fiction. Ale lalki „helmich” grały już „Leona zawodowca” i „Matrix”, więc czemu nie „Seksmisję”? „Das Helmi” przenoszą też w swój lalkowy świat klasykę w rodzaju „Fausta” czy „Zbójców”, grają spektakle dla dzieci. Tworzą również na zamówienie i właśnie tak powstała ich „Seksmisja”.
„W 2010 r. teatr z Fryburga zaproponował nam przygotowanie spektaklu, którego motywem przewodnim miała być reprodukcja. Od razu pomyślelismy o „Seksmisji” – tłumaczy Emir Tebatebai, jeden z członków pięcioosobowej grupy o międzynarodowym, niemiecko-turecko-angielskim składzie.
Lalki w stylu trash
Film Machulskiego po raz pierwszy zobaczyli kilka lat wcześniej na pokazie w „Klubie Polskich Nieudaczników” w Berlinie. Chociaż grupa powstała w 2002 r., przez dłuższy czas nie mogła sobie znaleźć miejsca i występowała w różnych klubach i alternatywnych teatrach Berlina, także u „Nieudaczników”, z którymi członkowie „Das Helmi” przyjaźnią się do dziś.
„Oczywiście wiedzielismy, że ten film cieszy się w Polsce prawdziwym kultem” – mówi Emir Tebatebai. Jednak, jak zaznacza, nikt z grupy sam tej fascynacji nie doświadczył. „Ktoś wychowany w Niemczech, nie jest w stanie przeżyć „Seksmisji” tak jak Polak. Bez określonego zaplecza kulturowego oglądasz ten film inaczej, zwracasz uwagę na inne rzeczy”. Jak mówi Emir – Niemiec o tureckim pochodzeniu – jego urzekły w filmie Machulskiego nie tyle inteligentnie zakamuflowane odniesienia do socjalistycznej rzeczywistości, co scenografia, przypominająca mu berlińskie kluby techno z lat 90-tych.
Dlatego „Seksmisja” w wersji „das Helmi” nie jest precyzyjną adaptacją filmowego pierwowzoru, a raczej wariacją na jego temat. Część scen zostało pominiętych, wiele dodanych, niektóre skecze i dialogi zmienione. Na scenie czwórka aktorów, grających po kilka ról na raz – bywa, że mężczyźni odtwarzają role kobiece i odwrotnie – a do tego grających na żywo na instrumentach i śpiewających specjalnie napisane do spektaklu piosenki.
No i lalki – sklecone z kawałków gąbek, drutów, starych, materacy, tektury, słowem – śmieci. Czasem tak brzydkie, że w perwersyjny sposób urocze. Lalki, które zadomowiły się już w krajobrazie teatralnym Berlina, bo w 2007 r. w karierze „helmich” nastąpił przełom. Spektakl „Arsen und Spitzenhäubchen“ odniósł wielki sukces, posypały się nagrody i zaproszenia z innych teatrów – od Berlina po Koreę. Od tamtego czasu „Das Helmi” mają też stałą siedzibę – „Ballhaus Ost” w berlińskiej dzielnicy Prenzlauer Berg.
Czy „Seksmisja” była naprawdę?
W miniony weekend na widowni „Ballhaus Ost” zasiadł komplet widzów. Wśród nich Niemcy i Polacy, ale również Anglicy i Skandynawowie. „Bardzo często po spektaklach ludzie przychodzą do nas i pytają: „Seksmisja”, kultowy film w Polsce? Chyba sami to wymyśliliście? I musimy im tłumaczyć, że to jednak prawda” – śmieje się jedna z aktorek Tina Pfurr.
Filmu Machulskiego nie widział poza Polakami prawie nikt, ale nie przeszkadza to w dobrej zabawie. Perypetiom Maksa i Alberta w lalkowym wydaniu towarzyszą co chwila salwy śmiechu. „To było czyste wariactwo, ale świetnie się bawiłem” – mówi później Bernd, jeden z widzów. Torsten przyszedł na spektakl po raz drugi. Wcześniej oglądał go sam, tym razem przyprowadził dziewczynę i przyjaciół.
Polscy widzowie też są pod wrażeniem pomysłowości twórców, swoistego uroku lalek i wigoru na scenie, ale z oczywistych względów porównują spektakl z filmowym oryginałem. „Trudno mi było przeskoczyć w lalkowy, a przez to jeszcze bardziej nierealny niemiecki świat postaci science fiction” – uważa Agata. Inna Polka mieszkająca w Berlinie, Monika ocenia, że „mało to przypominało naszą „Seksmisję”, ale bawiło”.
Nie szargamy świętości
"Bardzo chcielibyśmy zagrać w Polsce” – mówią członkowie „Das Helmi”, którzy oprócz „Seksmisji” mają również na swoim koncie lalkową przeróbkę „Białego” Kieślowskiego. Emir Tebatebai wspomina jedyną jak dotąd wizytę teatru za Odrą – przed laty w Szczecinie grupa dała spektakl dla dzieci. „Polska publiczność była bardzo otwarta, my też tacy jesteśmy, więc powinniśmy przypaść sobie do gustu”.
Ale „Seksmisja” to co innego. Jak mówi Emir, zagrać ją w Polsce byłoby prawdziwym wyzwaniem. „Pewnie część ludzi będzie się obawiać, że zszargamy waszą świętość, ale tak się na pewno nie stanie”.
Maciej Wiśniewski
red. odp. Małgorzata Matzke