1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Skąd bierze się świąteczne obżarstwo?

17 grudnia 2018

Antropolog kultury Gunther Hirschfelder w rozmowie z Deutsche Welle wyjaśnia, skąd bierze się ta ludzka słabość.

Weihnachtstafel mit Weihnachtsgans und Kuchen
Zdjęcie: picture alliance / Food and Drink Photos

W okresie adwentu i Bożego Narodzenia w mediach, w pracy, w rodzinie myśli się i mówi wciąż o jedzeniu. Na jarmarkach świątecznych kusi grzaniec i kiełbaski, w święta na stoły wjeżdżają zupy, ryby i pieczone mięsa. Gunther Hirschfelder z uniwersytetu w Ratyzbonie jako antropolog kultury zajmuje się między innymi tematem konsumpcji i potrafi wyjaśnić zachowania ludzi w szerszym kontekście.

DW: Czy obżarstwo zawsze było postrzegane negatywnie?

Gunther Hirschfelder: Ludzkość przez tysiąclecia cierpiała na skutek tego, że my jako gatunek, jako grupa społeczna i jako jednostka nie mieliśmy pod dostatkiem żywnościdość. Do połowy XIX w. ludzie bardzo niedojadali. Tak więc otyłość była czymś bardzo pozytywnym. Stoły uginające się pod przysmakami były przywilejem zamożnych.

Ale już w starożytnej Grecji zwracano uwagę, że umiar w jedzeniu jest cnotą, a obżarstwo przywarą. Zasadnicza zmiana paradygmatów nastąpiła dopiero w momencie moralizacji odżywiania przez reformację we wczesnym XVI wieku. Apele o umiar stały się kulturową normą.

Prof. Gunther HirschfelderZdjęcie: privat

 DW: Ale w wigilię ludzie już lubili sobie podjeść?

GH: Wręcz przeciwnie - przez wieki całe na święta nie jadano nic szczególnego. Przed Bożym Narodzeniem obowiązywał post, z wyjątkiem dnia Św. Mikołaja, i nakaz ten obowiązywał w Kościele katolickim do roku 1917, a trzymano się go nawet jeszcze dłużej. Naukowcy doszli do tego, że przed Bożym Narodzeniem poszczono jeszcze w latach 30. i 40. ubiegłego wieku. Wtedy adwent był okresem oczekiwania na święta, czasem zadumy i spirytualnego wyciszenia. Od XIX w. jednak święta Bożego Narodzenia zaczęły odgrywać coraz większą rolę, choć właściwie to Wielkanoc była najwyższym świętem w kościelnym kalendarzu. Lecz dzięki miejscu, jakie Boże Narodzenie zaczęło zajmować np. w literaturze, stało się ono ważnym tematem dla niemieckiego mieszczaństwa i rodziny. Wtedy narodziła się tradycja rodzinnych świąt i przyjęć. Lecz czas prawdziwego obżarstwa zaczął się dopiero w latach 50. XX w.

DW: Czym to się manifestowało?

GH: Lata  50., przynajmniej w Niemczech Zachodnich opisuje się niekiedy jako „falę obżarstwa” i odzwierciedlają to nawet statystyki. Widać było, jak wzrasta spożycie cukru, mięsa i alkoholu. Przedtem w Niemczech panowała po prostu bieda i ludzie mieli coś do nadrobienia. W połowie lat 50. zaczęły pojawiać się produkty typowe dla adwentu i świąt Bożego Narodzenia i rósł popyt na nie. Konsumpcja wzrastała dramatycznie i Niemcy zaczęli stawać się społeczeństwem konsumpcyjnym. W adwencie nikt nie myślał o poszczeniu, tylko o jedzeniu. Ludzie pragnęli rzeczy, których przedtem im brakowało: białej mąki i cukru, które były dla nich równie cenne jak mięso i alkohol.

Tradycyjne słodycze: kostki domina: piernik z marcepanem w czekoladzie Zdjęcie: picture-alliance/dpa/A. Warnecke

Kalendarze adwentowe wypełnione czekoladą znano już co prawda na początku XX wieku, ale w okresie kryzysów gospodarczych i dwóch wojen światowych nie było miejsca na taki luksus. Po wojnie wszystko się zmieniło. Kiedyś tylko w niedziele adwentowe i w Boże Narodzenie ludzie jadali obficiej. W latach 50. i  60. zaczęto świętować cały adwent, wigilię i dwa świąteczne dni. Dziś jest to już tak wypaczone, że świąteczne słodycze są w sklepach od września.

DW: Skąd wziął się ten pęd do konsumpcji i objadania się?

GH: Żyjemy w przeregulowanych społeczeństwach, hołdujących różnym nakazom w zakresie odżywiania. Co od strony fizjologicznej jest z pewnością dobre, ale nie odpowiada ludzkim potrzebom emocjonalnym i kulturowym. Dlatego społeczeństwa zawsze szukają okazji, by wyłamać się z tego mechanizmu regulacji. Okres adwentu, świąt, świątecznych jarmarków staje się okazją do wysunięcia jedzenia na pierwszy plan. Psychologiczny efekt u wielu ludzi jest następujący: właściwie odżywiam się bardzo zdrowo, to teraz mogę sobie pofolgować, bo jest adwent. Ludzie pozwalają sobie na odstępstwa pełniące funkcję wentyla.

Im mniejsza jest rola religii i Kościoła w społeczeństwie, tym ważniejsze staje się jedzenie. Tradycyjnie wigilia oznaczała koniec postu. Jadło się wtedy cały szereg tradycyjnych potraw jak np. sałatkę ze śledzi czy sałatkę z ziemniaków, do których podawano kiełbaski, co oznaczało zerwanie z postem. Ale generalnie był to skromny posiłek.

DW: Czy sałatka ziemniaczana i kiełbaski były wtedy prawdziwym bożonarodzeniowym jedzeniem?

GH: Było to jedzenie wigilijne, kończące post i dopiero kiedy następowała Święta Noc narodzin Chrystusa, był to powód do rozpoczęcia prawdziwych świąt. Te uwarunkowania dobrze były znane ludziom jeszcze w XX w., lecz spadek znaczenia religii przyniósł pewien zwrot: z postnych potraw zrobiły się świąteczne. Sałatka śledziowa czy sałatka ziemniaczana ze śledziem przekształciły się w luksusowe półmiski z rybami. Im bardziej traci się z oczu liturgiczny charakter tego posiłku, tym bardziej ludzie świętują w wigilię nie narodziny Pana, tylko samych siebie. Jesteśmy w trakcie przekształcania tego chrześcijańskiego święta w święto sezonowe, którego główna funkcja polega na tym, że wigilia stała się najważniejszym społecznym, rodzinnym wydarzeniem całego roku.

DW: Tak jak Święto Dziękczynienia w Stanach Zjednoczonych?

GH: Nawet jeszcze bardziej, ponieważ ma ono u nas szersze ramy: jest tradycyjny „śledzik” w pracy, w kręgu przyjaciół czy w różnych organizacjach. Ludzie świętują Boże Narodzenie przed Bożym Narodzeniem, co odgrywa ważną rolę. Lecz same dni Bożego Narodzenia są podstawowym wspólnym mianownikiem dla wielu ludzi.

Jarmarki świąteczne to miła adwentowa tradycja Zdjęcie: picture-alliance/imageBROKER/Movementway

DW: Czy to całe obżarstwo nie jest gigantycznym procesem kompensacji?

GH: Żyjemy w czasach zmian i niepewności. Jako społeczeństwo boimy się przyszłości i boimy się teraźniejszości. Cały czas działamy w trybie kryzysowym, ale człowiek nie jest w stanie znosić wciąż tylko kryzysów. Kiedyś można było powiedzieć: nadeszła dobra nowina - Bóg podarował nam swojego syna!  Natomiast dziś ta dobra nowina brzmi: podano do stołu!

Ludzie cieszą się, że na stole pojawiają się rzeczy, które zazwyczaj jada się rzadko albo są bardzo drogie. Nawet dyskonterzy mają w swoim asortymencie prawdziwego szampana i delikatesy. Te najlepsze produkty kupuje się sobie w prezencie, nawet opakowane są jak prezenty. Do tego dochodzi fakt, że we współczesnym społeczeństwie przy ciągłej pogoni za atrakcjami i przeżyciami wszystko stylizuje się na coś szczególnego. Życie codzienne ludzi w ogóle już nie interesuje. Wtedy Boże Narodzenie jest do tego doskonałą okazją. Nie pije się wtedy normalnego piwa, jakie kupuje się skrzynkami, tylko rzemieślnicze piwo, albo regionalne czy jakieś specjalne świąteczne. Wybór jest ogromny.

Boże Narodzenie unaocznia, jak ludzie nie potrafią znieść codzienności wciąż celebrując coś rzekomo szczególnego. I każdego roku święta muszą być jeszcze lepsze, jeszcze większe, jeszcze wspanialsze. A przy tym jest to ciągłe rozczarowanie, kiedy powracają wspomnienia z dzieciństwa. To jest właśnie istotą kapitalistycznego społeczeństwa konsumpcyjnego: jest stały imperatyw kupowania. Na tym polega logika konsumpcji, że nigdy nie będzie można jej zaspokoić, chyba że będzie się kupować bez ustanku.

To odróżnia konsumpcję od religii. Można na ten temat dyskutować, ale wszelkie zajęcia o podtekście religijnym czy naukowym mają w sobie ofertę pewnego sensu. Konsumpcja tego nie ma.

Święta coraz bardziej stają się orgią konsumpcji Zdjęcie: picture-alliance/dpa/chromorange/R. Peters

DW: Czyli ludzie będą coraz bardziej się objadać, gdyż wciąż będzie się ich zachęcać do konsumpcji?

GH: Właśnie na tym polega logika eventu. Event, czyli wykreowane wydarzenie, w odróżnieniu od zwyczaju, wymaga ciągłego stopniowania. Jarmarki świąteczne i tak już stały się zimowymi festynami. Opisałem ten rozwój w roku 2014 i znalazło to swoje potwierdzenie. Teraz już się tak bardzo nie mówi o Bożym Narodzeniu, tylko raczej o zimie i zimowych zwyczajach. Można wręcz powiedzieć, że Hitler by się cieszył, bo właśnie on kiedyś chciał tą drogą poprowadzić ludzi.

 

Rozmawiał Philipp Jedicke