1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Spis powszechny w Polsce: Na początek zgrzyt

2 kwietnia 2021

1 kwietnia rozpoczął się w Polsce spis powszechny. Jest ważny, dlatego że od jego wyników zależy, ile pieniędzy dostanie region, miasto, gmina. A także mniejszość. Ten tegoroczny zaczął się od pewnego incydentu.

Plakat der polnischen Volkszählung 2021 (auf Kaschubisch)
Informacja o spisie powszechnym 2021 po kaszubsku

Polacy spisali się po raz pierwszy w 1789 roku – była to „Lustracja dymów i podanie ludności”. Austria przeprowadziła swój pierwszy spis wcześniej, w 1754 roku, a Królestwo Prus później, w 1818 roku. 1 stycznia 1834 roku powstał Niemiecki Związek Celny zrzeszający 18 państw niemieckich i jeszcze w tym samym roku przeprowadził pierwszy cenzus na całym ich obszarze.

Spis to pieniądze

Od wyników spisu powszechnego zależy między innymi rozdział środków budżetowych czy unijnych dotacji. Z podobnych powodów jest ważny również dla mniejszości. Od tego, ilu mieszkańców Polski przyzna się na przykład, że są Niemcami, Ukraińcami, Białorusinami, czy mówi po kaszubsku, zależy, ile pieniędzy polskie państwo wyda na dotowanie ich kultury, czy też na dwujęzyczne oznakowanie miejscowości, w których żyją.

„Dlatego bardzo ważnym jest by wszyscy, którzy czują się Niemcami, pochodzą z rodzin mających niemieckie korzenie, czują się częścią niemieckiej historii, kultury i tradycji swoją niemiecką narodowość wypełniając formularz spisowy zaznaczyli”, podkreślił przewodniczący Związku Niemieckich Stowarzyszeń Społeczno-Kulturalnych w Polsce (VdG) Bernard Gaida w wystąpieniu opublikowanym na portalu vdg.pl w czwartek 1 kwietnia – w pierwszym dniu Narodowego Spisu Powszechnego Ludności i Mieszkań 2021.

Dlaczego się boją?

„Niech nasza deklaracja będzie jasną odpowiedzią na wszelkie próby powrotu do dziesiątków powojennych lat, w których poddawani byliśmy kulturowej i językowej dyskryminacji państwa uważającego się za jednonarodowe”, powiedział Gaida. Tak jak podczas poprzednich spisów wciąż bowiem słyszy, „że niektórzy z nas nadal czują obawę zadeklarowania swojej niemieckości”. Natychmiast jednak podkreśla, że nie jest mu znany nikt, kto z powodu zaznaczenia niemieckości w poprzednich spisach odczułby jakąkolwiek krzywdę.

Dlaczego więc się boją? – Wielu ludzi nosi w sobie jeszcze pamięć czasów sprzed 1989 roku – mówi Gaida w rozmowie z DW. To jednak nie jest jego zdaniem jedyny powód: – Nadal bowiem wyczuwa się w Polsce atmosferę nieprzychylną wszystkiemu co niemieckie.

Bernard Gaida, przewodniczący Związku Niemieckich Stowarzyszeń Społeczno-Kulturalnych w Polsce (VdG)Zdjęcie: DW/A. M. Pędziwol

Nie ma otwartej agresji…

Gaidzie nie chodzi o akty otwartej agresji, bo takie prawie się nie zdarzają. – W stosunkach pomiędzy ludźmi, którzy sąsiadują ze sobą przez płot, czy mieszkają przy tych samych ulicach, nie wyczuwa się agresji. Tam do niej nie dochodzi – podkreśla przewodniczący VdG.

Nawet już się niemal nie zdarza zamalowywanie szyldów z niemieckimi nazwami miejscowości. A przecież swego czasu było to dość częste zjawisko. Zresztą występujące nie tylko w Polsce. To samo działo się po drugiej stronie granicy, w czeskiej części Śląska  – na Zaolziu. Z tą różnicą, że tam były zamalowywane polskie tablice.

– To zjawisko rządzi się tą samą zasadą, że jakaś część większości nie potrafi się podzielić przestrzenią publiczną z mniejszością – mówi DW Bernard Gaida.

…jest jednak mowa nienawiści

Ta część większości jednak nie rozpłynęła się, nie zniknęła. – Cały czas można natknąć się w Internecie na mowę nienawiści – podkreśla szef VdG. – Czasami ujawnia się ona również na zewnątrz. Przecież całkiem niedawno mieliśmy atak posła Kowalskiego na dwujęzyczne szyldy na dworcach.

Przyczyny Bernard Gaida upatruje w retoryce „pewnych partii”, w której jego zdaniem wciąż funkcjonuje wątek antyniemiecki. – Ujawnia się zwłaszcza w kampaniach przedwyborczych, ale ludzie wyczuwają go cały czas. I zestawiają ze swoją pamięcią czasu minionego. Dlatego ten lęk się utrzymuje.

Dwujęzyczny szyld w pobliżu Opola, zdjęcie z 2015 roku Zdjęcie: DW/A. M. Pędziwol

Rady bez mniejszości

Tego lęku nie wyciszą też ostatnie wydarzenia, jak decyzja radnych Opola o budowie pomnika powstańców śląskich, powstałego – jak uważa Gaida - „z zupełnym pominięciem faktu, że sto lat temu Ślązaków, którzy zagłosowali za pozostaniem w Niemczech, było 60 procent”. To hasło marszałka śląskiego Jakuba Chełstowskiego (PiS) na spis powszechny: „Spisz się jak Powstańcy. Głosuj za Polską”. I wreszcie to fakt, że w radach programowej Radia Opole i TVP Opole już drugą kadencję nie będzie przedstawiciela mniejszości niemieckiej.

Gaidę szczególnie boli to ostatnie. – Jestem członkiem Komisji Wspólnej Rządu i Mniejszości Narodowych i Etnicznych w Polsce, gdzie ciągle słyszę, że na terenach zamieszkanych przez mniejszości jest miejsce dla ich przedstawicieli w takich radach programowych.

Upamiętnić jednych i drugich

A pomnik? Gaidzie podoba się inny rodzaj upamiętnienia stulecia III powstania śląskiego - to monografia „Powstania śląskie 1919-1920-1921” profesora Ryszarda Kaczmarka z Uniwersytetu Śląskiego w Katowicach, którą określa krótko: wspaniała, bo obiektywna. Ale na myśli ma jeszcze coś więcej: – Po stu latach chodzi o to, żeby tu, na Śląsku, upamiętnić  wreszcie jednych i drugich, którzy po dwóch stronach walczyli o to samo: jednym i drugim chodziło o Górny Śląsk – mówi. – O ich heimat, małą ojczyznę. I do swoich postaw mieli prawo.

A hasło marszałka „Spisz się jak Powstańcy. Głosuj za Polską”? – Pan marszałek powinien być neutralny i propagować sam spis, a nie próbować wpływać na odpowiedzi ludzi.

Dwujęzyczny szyld w Czechach (Zaolzie), zdjęcie z 2007 roku Zdjęcie: DW/A. M. Pędziwol

Zgrzyt

1 kwietnia doszło według Bernarda Gaidy do „pewnego zgrzytu”. Główny Urząd Statystyczny opublikował mianowicie tego dnia materiały propagujące zaczynający się właśnie Narodowy Spis Powszechny, a wśród nich banner w kilku językach: rosyjskim, ukraińskim, słowackim, łemkowskim i kaszubskim, a także ulotkę i plakat w języku czeskim. – Nie jest to we wszystkich językach zamieszkujących w Polsce mniejszości narodowych i nie ma tam języka niemieckiego – zwraca uwagę szef VdG.

Rzeczywiście, ustawa o mniejszościach narodowych i etnicznych oraz o języku regionalnym z 6 stycznia 2005 roku wymienia ich znacznie więcej: dziewięć narodowych i cztery etniczne. Ich nazwy są też wypisane na formularzu spisowym, łącznie z nazwą polskiej większości.

– A mniejszość niemiecka jest największą z uznanych w Polsce – dodaje przewodniczący Związku Niemieckich Stowarzyszeń Społeczno-Kulturalnych w Polsce.

Szczepan Twardoch: Oswoiłem Berlin i lubię "Kölscha"

02:29

This browser does not support the video element.