1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Szczyt UE. Unia zaczyna budżetowy bój w Brukseli

20 lutego 2020

Czy „klub oszczędnych” zmusi Unię do mocniejszego zaciśnięcia pasa? Czy budżet pomoże w strzeżeniu praworządności? Na razie żaden kraj nie jest zadowolony, ale Polska narzeka bardzo mało.

Bruksela: zaczęła się batalia o budżet UE
Bruksela: zaczęła się batalia o budżet UEZdjęcie: picture alliance/dpa/K. Ohlenschläger

Ambicją szefa Rady Europejskiej Charlesa Michela jest dojście do kompromisu budżetowego na lata 2021-27 na jednym szczycie UE, który zaczął się w czwartek (20.02.2020) po południu, choć Unii wcześniej to się nie udawało. – Wiele jest interesów, wiele zastrzeżeń, ale jestem przekonany, że będziemy w stanie poczynić postępy w najbliższych godzinach i dniach. Na stole leży wszystko, czego potrzeba do podjęcia decyzji – powiedział Michel. Jego otoczenie – pół żartem, pół serio – zastrzegało, że nie zamierza uczynić uczestników szczytu „zakładnikami”. Ale obrady mogą pociągnąć się do soboty, a nawet do niedzieli.

Michel zaproponował budżet wart 1095 mld euro, czyli 1,074 proc. dochodu narodowego brutto UE (ten wskaźnik DNB jest bardzo zbliżony do PKB), ale tuż przed szczytem premierzy „klubu oszczędnych”, czyli Austrii, Holandii, Szwecji i Danii, powtórzyli żądanie budżetu na poziomie 1,0 proc. PKB, czyli innymi słowy żądanie niezaklejania pobrexitowej dziury (ok. 75 mld euro na siedem lat) za pomocą podwyższania składek. – Mniejsza Unia to mniejszy budżet. Płaszcz kroi się przecież na aktualny rozmiar – przekonują te kraje. Za jednym procentem dość długo publicznie opowiadał się Berlin, ale w Brukseli zawsze spodziewano się, że ostatecznie Niemcy na pewno sięgną głębiej do kieszeni.

– Obecnie dzieli nas 230 mld euro. Jesteśmy daleko od akceptowalnej propozycji – zadeklarował szef europarlamentu David Sassoli, bo europosłowie nadal domagają się znacznie większego budżetu (1,3 proc. DNB), a muszą przegłosować finalny kompromis. I choć w Unii dość powszechne są wątpliwości, by Parlament Europejski zdecydował się na zawetowanie kwot wynegocjowanych przez szefów rządów, to jednak nikt nie da za to głowy. – Ten europarlament jest na pewno mniej przewidywalny niż w poprzedniej kadencji. Dla około 60 proc. europosłów to dopiero pierwsza kadencja. Mniej ich znamy – ostrzegają i władze Parlamentu Europejskiego, i dyplomaci wielu krajów UE.

Szef europarlamentu David Sassoli: Jesteśmy daleko od akceptowalnej propozycji Zdjęcie: Getty Images/AFP/J. Thys

Budżetowy projekt Komisji Europejskiej z 2018 r. był nadzwyczaj bolesny dla Polski, której oferował około 64,4 mld euro z polityki spójności (w cenach z 2018 r.), czyli aż o 23 proc. mniej niż w siedmiolatce 2014-20. Choć Bruksela i Warszawa oficjalnie objaśniały to dziurą pobrexitową oraz polskim sukcesem gospodarczym (celem polityki spójności jest głownie pomoc uboższym), to klucz do cięć leżał w zmianach metody dzielenia pieniędzy. Polska powinna bowiem dostać przy zachowaniu metodologii z obecnej siedmiolatki tylko o 11 proc. mniej (głównie za sprawą rosnącego PKB).

Morawiecki mało narzeka

Michel zaproponował niewielkie korekty projektu Komisji na plus dla Polski (a także m.in. dla Węgier oraz krajów bałtyckich). Dałyby Polsce dodatkowe około 0,8 mld euro, a w dodatku – takie są wyliczenia polskiego rządu – Polska zyskałaby kolejny jeden miliard dzięki aktualizacji danych społeczno-gospodarczych. Projekt Komisji w polityce rolnej dawał Polsce 27,1 mld euro (w tym 18,9 mld euro na dopłaty bezpośrednie), czyli o blisko 10 proc. mniej niż teraz. Ale Polska dzięki zmianom proponowanym zyskałaby dodatkowe pół miliarda euro na rolnictwo. Ale projekt Michela nie daje szans na zrównanie bezpośrednich dopłat rolnych w całej Unii, co było od lat postulatem wyborczym, a następnie obietnicą PiS. Przed budynkiem, w którym odbywa się szczyt UE, w czwartek demonstrowali rolnicy z krajów bałtyckich, których dopłaty do hektara są jeszcze niższe niż w Polsce.

Warszawa oczywiście chciałaby więcej, ale jest bardzo powściągliwa w narzekaniu. – Cieszymy się, że już widać, jak nasze rozmowy z Charlesem Michelem przyniosły rezultat. Jego propozycje są dla nas lepsze – powiedział premier Mateusz Morawiecki przed szczytem.

Morawiecki: Już widać, jak nasze rozmowy z Charlesem Michelem przyniosły rezultatZdjęcie: picture-alliance/PAP/R. Pietruszka

Ponadto Michel zaproponował, by tylko połowa z polskiej koperty w „funduszu sprawiedliwej transformacji” (czyli jeden z dwóch miliardów) była uzależniona od wpisania się przez Polskę w unijny cel neutralności klimatycznej w 2050 r. Natomiast m.in. Holendrzy zamierzają domagać się na tym szczycie UE całkowitego powiązania „funduszu sprawiedliwiej transformacji” z neutralnością klimatyczną, co oznaczałoby, że Polska nie dostałaby nic, dopóki nie przyjęłaby celu neutralności.

Co z praworządnością?

Bodaj najznaczniejszym „prezentem” Michela dla Polski i Węgier jest osłabienie zasady „pieniądze za praworządność”. W propozycji Michela decyzja o zawieszeniu lub obcięciu funduszy w razie systemowych braków praworządności musiałaby zostać zatwierdzona przez „większość kwalifikowaną”, czyli co najmniej 15 krajów Unii (obejmujących 65 proc. ludności UE). W pierwotnej wersji system głosowania był skonstruowany w taki sposób, by de facto decydowała Komisja Europejska, bo zebrania „większości kwalifikowanej” trzeba by do uchylenia jej postanowienia.

– Zaproponowana zmiana sposobu głosowania grozi, że te przepisy staną się wydmuszką, czymś niedziałającym. Komisja Europejska będzie bronić oryginalnych zapisów. Dyskutowaliśmy o tym na posiedzeniu Komisji i ten pogląd jest jasny – powiedziała wczoraj Vera Jourova, wiceszefowa Komisji Europejskiej pilotująca sprawy praworządności.

Przeciw rozwodnieniu reguły „pieniądze za praworządność” protestują m.in. Niemcy, Holendrzy, Duńczycy, Belgowie, Szwedzi, Finowie, Hiszpanie i wielkie niezadowolenie sygnalizuje kilka dużych klubów w Parlamencie Europejskim. – Będziemy bardzo pryncypialni w kwestii praworządności, ale bez złudzeń. Nie zawetujemy ustaleń szczytu z powodu sposobu głosowania w mechanizmie „pieniądze za praworządność” – uprzedza jednak jeden z zachodnich dyplomatów. Niewykluczone, że głównym polem do negocjacji w tej kwestii będą zapisy o konkretnych warunkach, kiedy należy zawieszać fundusze.

Podstawą prawną całego projektu o zawieszaniu funduszy, który Frans Timmermans przeforsował w 2018 r., jest od początku ochrona budżetu UE i stąd brak wymogu jednomyślności krajów Unii wymaganej przy sankcjach w postępowaniu z art. 7. Jednak to nakłada ograniczenia w strzeżeniu reguł państwa prawa za pomocą tego nowego narzędzia. – Chodzi o ochronę budżetu, a nie praworządności – przekonuje nas jeden z obrońców „formuły Michela”. Polsce zależy na sprowadzeniu kryteriów do zagrożeń czysto korupcyjnych, ale m.in. Holendrzy czy Finowie zamierzają cisnąć na zapisy, które będą jeszcze jaśniej niż teraz wskazywać, że do skutecznego ścigania przekrętów z funduszami UE trzeba niezależnego wymiaru sprawiedliwości oraz absolutnej pewności, że będą wykonywane wszystkie wyroki prawowitych sądów (oraz TSUE).

„Oszczędni” i Niemcy żądają utrzymania swych rabatów, czyli ulg w składkach (związanych historycznie z rabatem brytyjskim), a Michel ma w swym projekcie ukryte około 11 mld euro, którymi być może, manipulując pułapami rabatów, będzie próbował kupić zgodę „oszczędnych”. Jeśli jednak to się nie uda, będzie musiał szukać nowych cięć. – Fundusze rolne i spójnościowe można bardziej zredukować – powiedział przed szczytem szwedzki premier Stefan Löfven. Tyle, że Francja będzie bronić rolnictwa, a nowe cięcia w polityce spójności mogą wzmagać opór Europy Środkowo-Wschodniej.

Chcesz skomentować nasze artykuły? Dołącz do nas na Facebooku! >>