Szlak bałkański: uchodźcy, o których zapomniano
21 czerwca 2022– Na wojnie straciłem matkę dwójki moich dzieci. Była dla mnie wszystkim – mówi nam Kiano (imię zmienione) i płacze. Od około dwóch miesięcy ten Kameruńczyk przebywa w bośniackim obozie dla uchodźców Lipa, w pobliżu miasta Bihać. Gdy się tam z nim spotykamy, Kiano stoi przed białymi kontenerami mieszkalnymi. W każdym z nich na piętrowych łóżkach może zmieścić się około pół tuzina uchodźców. W słońcu panuje temperatura około 30 stopni, a w całym obozie jest tylko kilka zacienionych miejsc. Kameruńczyk nie chce opowiadać o szczegółach swojej ucieczki i życiu w obozie dla uchodźców. Woli porozmawiać o tym przez telefon kilka dni później.
Niebezpieczne miny na granicy
– Chcę dotrzeć do kraju należącego do strefy Schengen i ubiegać się o azyl – ujawnia przez telefon swoje pragnienia Kiano. Chorwacja jest wprawdzie członkiem UE, ale nie należy jeszcze w pełni do strefy Schengen. Na jej granicach nadal obowiązują kontrole paszportowe. Kiano chce zrobić wszystko, by móc legalnie pracować w UE i sprowadzić swoje dzieci. Od 2018 roku ten 30-, 40-letni mężczyzna jest w drodze jako uchodźca. Do Bośni przedostał się m.in. przez Turcję i Serbię.
Już dwukrotnie próbował dotrzeć do UE przez granicę bośniacko-chorwacką. Raz prawie udało mu się przedostać się do Słowenii.
– Po ośmiu dniach marszu, dniem i nocą, nie mogłem już chodzić – opowiada. Doznał kontuzji stopy. Mieszkańcy Chorwacji wezwali policję, aby mu pomogła. Policjanci nie uwierzyli jednak, że jest ranny i zabrali mu oraz towarzyszącym mu uchodźcom wszystkie pieniądze i telefony komórkowe.
– O pierwszej w nocy zabrali mnie i moich przyjaciół z powrotem do Bośni, do tzw. dżungli – opowiada Kiano.
Wzdłuż granicy bośniacko-chorwackiej ciągną się kilometry gęstego lasu, w niektórych miejscach wciąż leżą śmiercionośne miny z czasów wojny w byłej Jugosławii. Przypuszcza się, że w Bośni nadal znajduje się około 200 000 min i niewybuchów z czasów wojny z lat 90.
Tysiące nielegalnych push backów
Wielu uchodźców przebywających w obozie Lipa donosi o niekiedy brutalnych wydaleniach stosowanych przez chorwacką policję. Organizacje praw człowieka mówią o 16 000 nielegalnych push backach na granicy chorwacko-bośniackiej tylko w 2020 roku. W 2021 roku zespół badawczy złożony z dziennikarzy, m.in. z ARD, udokumentował na taśmie filmowej brutalne ataki chorwackiej policji na uchodźców i odniesione przez nich obrażenia. Wygląda na to, że sytuacja na tej granicy do tej pory pozostaje bez zmian.
Kamran (imię zmienione) z Pakistanu też opowiada o nielegalnych deportacjach.
– Próbowałem dostać się do UE dziesięć czy dwanaście razy – mówi. Także jego policja sprowadzała siłą do Bośni. Gdy z nim rozmawiamy, ma zabandażowaną jedną rękę i stopę. Kamran nie wie dokładnie, ile ma lat; mówi, że 18 lub 19. Wyjechał z Pakistanu pięć lat temu i od tamtej pory nie widział ani matki, ani braci. – Bardzo brakuje mi matki – przyznaje.
Camp Lipa: przystanek czy cel podróży?
Wszyscy, z którymi rozmawiamy w obozie Lipa, chcą dostać się do UE. Ten obóz dla uchodźców ma być tylko ich tymczasowym schronieniem. Według oficjalnych informacji w obozie jest miejsce dla 1500 uchodźców, ale w razie potrzeby mógłby pomieścić nawet 3000 osób.
Wielu uchodźców pochodzi z Afganistanu i Pakistanu, ale trafiają się tu także przybysze z Kuby. Na miejscu jest prąd, wi-fi, bieżąca woda i urządzenia sanitarne. Ze względu na pandemię na kontenerach z toaletami umieszczono napisy informujące uchodźców o konieczności dbania o higienę osobistą. W tych kontenerach na podłodze utrzymuje się centymetrowa warstwa wody.
Uchodźcy jednak nie narzekają. – Personel obozu robi dla nas wszystko, co w ich mocy – mówi Kiano z Kamerunu. – Jest tu sala fitness, możemy grać w karty, uczyć się języków: angielskiego, włoskiego, bośniackiego – opowiada dalej. Jedyną rzeczą, której uchodźcy nie mogą robić, jest praca. Nie mają bowiem pozwolenia.
Uchodźcy próbują zarobić pieniądze na ucieczkę
Wielu chce się stąd wydostać, ale próby ucieczki kosztują. Czasami trzeba zapłacić za taksówkę. Jedzenie i picie na wielodniową pieszą wędrówkę też nie jest za darmo, jak mówią nam niektórzy z mężczyzn. Część z nich dostaje pieniądze od swoich rodzin lub przyjaciół z zagranicy. Inni chodzą do miasta i sprzedają paczki chusteczek higienicznych lub inne rzeczy, które znajdują w śmietnikach lub na ulicy. Jeszcze inni otworzyli w obozie małe sklepiki, żeby zarobić jakieś pieniądze.
Na przykład w jednym z kontenerów mężczyzna, którego wszyscy nazywają Chaacha, czyli „wujek” w języku hindi, otworzył małą herbaciarnię. Obok piętrowych łóżek, na których śpią mężczyźni, na małej ławce i równie małym stoliku stoją dwa czajniki, plastikowe kubki, herbata w proszku i mleko. Kilka kontenerów dalej inny uchodźca strzyże włosy innemu mężczyźnie za równowartość około dwóch euro. Parę metrów dalej na jednym z łóżek leżą na sprzedaż chipsy, żelki i soki.
Kiano też próbował już jakoś zarobić. Sprzedał, na przykład, swoje buty. Ten Kameruńczyk wolałby jednak wykonywać „prawdziwą” pracę.
– Jestem z zawodu hydraulikiem – wyjaśnia. – Chcę pojechać do Europy, żeby się tam przydać – dodaje.
Gdy jego noga się wygoi, będzie ponownie próbował przedostać się przez granicę. Jak mówi, nie ma innego wyjścia. Nie chce wracać na wojnę w Kamerunie, chociaż planowana przez niego ucieczka też nie jest bezpieczna. Jeden z jego przyjaciół zginął podczas takiej próby. Kiano tak mówi o sobie i wszystkich innych uchodźcach: „Wprawdzie wciąż żyjemy, ale wewnętrznie jesteśmy martwi”.