181209 Tsunami Seelsorge
26 grudnia 2009
Adam długo oszczędzał na urlop. Wraz ze swoją przyjaciółką polecieli na wypoczynek do Tajlandii, gdzie – w tropikalnym klimacie - mieli spędzić święta i powitać nowy rok. Niestety, zaledwie trzy dni po przylocie wielka fala na zawsze zburzyła ich życie. Po 9 miesiącach znaleziono tylko ubrania Adama, jego zwłok nie udało się znaleźć lub też nie zdołano zidentyfikować.
Adam urodził się w Polsce. W roku 1990 jego rodzice przyjechali do Niemiec. On sam miał wtedy sześć lat.
W poszukiwaniu syna
„Wszędzie go szukałam. Na ulicy, w mieszkaniu, w centrum handlowym – wszędzie” – mówi matka Adama, Halina Szejok. Przez cztery lata żyła w takim stanie, aż w roku 2008 wraz z mężem i córką pojechała do Tajlandii, w to samo miejsce, gdzie jej syn zaginął. Pora roku też była ta sama, Boże Narodzenie 2008 roku.
„Dowiedzieliśmy się, że pokój, w którym mieszkał Adam, nie został zniszczony przez tsunami. Poszliśmy więc tam. Tak bardzo chciałam wejść do środka, ale nie mogliśmy, ponieważ był zajęty” – wspomina matka Adama.
Nadzieja, aż do końca
Tuż po kataklizmie z inicjatywy kościoła ewangelickiego i Niemieckiego Czerwonego Krzyża powstała w Niemczech organizacja „Nadzieja, aż do końca” ("Hoffen bis zuletzt") opiekująca się rodzinami ofiar tsunami. Ponad 70 duchownych niosło pociechę rodzinom ofiar. Dla nich organizowano spotkania i nabożeństwa za ofiary kataklizmu. Duchowni towarzyszyli też rodzinom w wyjazdach na miejsce tragedii.
Jednym z nich jest Joachim Müller-Lange, który przez lata opiekował się krewnymi ofiar. Müller-Lange podkreśla, że tsunami było szczególną katastrofą. Pomijając fakt, że wiele zwłok nie udało się w ogóle zidentyfikować, „fale tsunami dosłownie i w przenośni rozerwały więzi między ludźmi”. Jedni zginęli, a ci, którzy pozostali, żyją z wielkim obciążeniem psychicznym.
Pani Halina jest przekonana, że bez pośrednictwa organizacji „Nadzieja, aż do końca” nie odważyłaby się pojechać do Tajlandii. Dopiero tutaj podczas ceremonii i nabożeństwa za ofiary katastrofy znalazła wewnętrzny spokój. „Do tej pory myślałam, że Bóg nas opuścił. Nie mogłam zrozumieć, dlaczego akurat mój syn musiał zginąć. Teraz wiem, że wcale tak nie jest, a Bóg wskazuje nam drogę, którą mamy iść, aby to wszystko zrozumieć” – twierdzi Halina Szejok.
Sabina Damaschke/Tomasz Kujawiński
red. odp. Bartosz Dudek