1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW
klimat

Turów. Czekanie na cud albo apokalipsę

8 lutego 2022

Greenpeace zapowiada skargę do Komisji Europejskiej na rząd w Pradze, bo w umowie o Turowie nie ma rzekomo nic, co by ograniczało wydobycie w polskiej kopalni lub chroniło obszar po czeskiej stronie przed utratą wody.

Kopalnia Turów
Kopalnia TurówZdjęcie: Krzysztof Zatycki/ZUMA/picture alliance

„Oczekiwania czeskich ministrów, że ściana uszczelniająca zacznie jakimś cudem działać, w co według wewnętrznych dokumentów nie wierzy nawet górnicza spółka PGE, są bardzo naiwne. Dlatego zaskarżymy przed Komisją Europejską wynegocjowanie niewystarczającego porozumienia i wycofanie pozwu (przeciw Polsce)” – zapowiedziała koordynatorka kampanii węglowej Greenpeace Nikol Krejczová w oświadczeniu wydanym w poniedziałek, 7 lutego, krótko po opublikowaniu przez praskie ministerstwo środowiska czesko-polskiej umowy o Turowie.

W imieniu swej organizacji wyraziła ponadto nadzieję, że Komisja pozostanie czynna w tej sprawie. I że stanie po stronie mieszkańców Czech, „których prawa do wysokiej jakości życia i zachowania środowiska naturalnego zostały sprzedane Polsce za 45 milionów euro”.

10 milionów euro w podarunku

Już pierwsze spojrzenie do opublikowanego w Pradze tekstu umowy zaskakuje umieszczonym w preambule sformułowaniem, według którego rządy Czech i Polski „witają zobowiązanie Fundacji PGE do przekazania na rzecz województwa libereckiego 10 000 000 euro”. Na co pieniądze, które już nazajutrz po podpisaniu umowy trafiły na czeskie konto, są przeznaczone, o tym nie ma tam ani słowa. Do tej pory ani czeska, ani polska strona nie informowały też, żeby oprócz umowy zawarte zostało jeszcze jakieś inne porozumienie, które regulowałoby m.in. kwestię rozliczenia wpłaty z PGE.

Na realizację stanowionego w umowie celu, jakim jest „pełne rozwiązanie wpływu wydobycia w kopalni Turów na obszarze Republiki Czeskiej”, przeznaczono natomiast 35 milionów euro, które warszawskie ministerstwo środowiska ma wpłacić według stosownego zapisu w ciągu dziesięciu dni roboczych po części na konto praskiego resortu środowiska (10 milionów), a po części na konto województwa libereckiego (25 milionów). Również i ta wpłata dotarła do Pragi jeszcze tego samego dnia.

Protest przeciwko kopalni Turów (sierpień 2020) Zdjęcie: Vit Cerny/CTK Photo/mago images

W kolejnym punkcie Czesi zobowiązali się wydawać te środki „w zgodzie z celem umowy”. Polska minister środowiska Anna Moskwa zapowiedziała zaś w telewizji „Trwam”, że Czesi będą musieli się szczegółowo rozliczać z wydatkowania kwot przekazanych przez Warszawę.

30 metrów pod poziomem morza

Czeska gazeta „Deník N” porównała tekst umowy podpisanej 3 lutego przez premierów Polski i Czech, Mateusza Morawieckiego i Petra Fialę, z projektem, co do którego polscy negocjatorzy nie zdołali się porozumieć z ekipą Andreja Babisza, poprzedniego szefa czeskiego rządu. Jedną z najistotniejszych różnic jest poziom, do którego można będzie zejść z wydobyciem w Turowie. O ile w projekcie z 30 września ubiegłego roku figuruje 12 metrów pod poziomem morza, o tyle w podpisanym dokumencie mowa jest już o 30 metrach.

Tajemnicę tej korekty wyjaśnił dziennikowi liberecki hetman (marszałek) Martin Půta: „W ciągu czterech miesięcy wydobycie przekroczyło pierwotnie ustaloną głębokość. To jeden z efektów długich negocjacji i odrzucenia porozumienia przez byłego premiera. Polska logika w negocjacjach była jasna: nie mamy umowy, przestrzegamy obowiązującego polskiego zezwolenia”. W efekcie kopalniana koparka znajduje się już na poziomie 29 metrów pod poziomem morza.

30 czerwca albo 8 metrów

Druga istotna zmiana w stosunku do wrześniowej wersji umowy dotyczy warunków rozszerzania kopalni w kierunku czeskiej granicy. Podpisane przez premierów porozumienie wyznacza datę 30 czerwca 2023 roku, do kiedy poziom wody w konkretnie określonych odwiertach kontrolnych, których sieć zostanie powiększona przez polską stronę o cztery nowe, musi zacząć się podnosić, a przynajmniej przestać spadać. Jeśli do tego dojdzie, będzie to świadczyć o skuteczności zbudowanej przez kopalnię podziemnej bariery, której celem oficjalnie jest ochrona zasobów wody po czeskiej stronie granicy. Jeśli zaś tak się nie stanie, wówczas rozszerzanie elektrowni Turów w kierunku czeskiego terytorium ma się zatrzymać na obszarze wydobycia zaplanowanym na rok 2023. To zdanie jest według „Deníka N” novum, które do umowy przeforsowali negocjatorzy nowej czeskiej minister środowiska, Anny Hubáczkovej.

Ponadto jeśli spadek poziomu wód się nie zatrzyma, strona polska będzie musiała uszczelnić, przedłużyć lub pogłębić barierę. Jeśli jednak w ciągu sześciu miesięcy poziom wód obniży się o więcej niż osiem metrów, kopalnia będzie musiała natychmiast wstrzymać wydobycie prowadzone w kierunku czeskiej granicy. To kolejne ustępstwo strony polskiej, ponieważ w projekcie z września mowa była o dziesięciu metrach.

5 lat do apokalipsy

Tak, jak w sukces umowy nie wierzy Greenpeace, tak samo czarno widzi przyszłość Milan Starec ze Stowarzyszenia Sąsiedzkiego Uhelná z najbardziej zbliżonej do kopalni i najbardziej dotkniętej przez nią wioski po czeskiej stronie granicy. „Ostatni płomyk nadziei zgasł – umowa nie wniosła nic nowego do ochrony naszego źródła wody i jest oparta jedynie na ekranie uszczelniającym, który nawet według słów odwołanego polskiego ambasadora nie został zaprojektowany do ochrony naszej wody”, cytują go Greenpeace i Stowarzyszenie we wspólnym oświadczeniu. Czeskiej agencji prasowej CzTK Starec powiedział zaś, że według prognoz instytutu badawczego gospodarki wodnej woda może się skończyć w ciągu pięciu lat, „a wodociągów w ciągu pięciu lat nikt nie zrobi”.

– Pan Starec wieszczy apokalipsę nie licząc się z rzeczywistością – zareagował na słowa aktywisty Martin Půta w rozmowie z DW. – 8 lutego mamy rozmowy z wójtami i spółkami wodnymi. Spodziewam się, że pierwsze inwestycje ruszą już w 2023 roku – zapowiedział liberecki hetman.