1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Ukraińcy z okupowanych terenów. „Nie mam tam już nikogo”

25 listopada 2024

Działa tylko jedno przejście graniczne między Ukrainą a Białorusią. Ukraińcy z terenów okupowanych przez Rosję mogą wjechać tamtędy na terytorium kontrolowane przez Kijów.

Ukraine Krieg Volyn Oblast nahe Grenze Belarus
Ukraina, droga do przejścia granicznego z Białorusią Zdjęcie: Hanna Sokolova-Stekh/DW

70-letnia Ljubow jako pierwsza zbliża się do białorusko-ukraińskiej granicy. Z walizką przedziera się przez zapory przeciwczołgowe i dociera do domu, w którym są wolontariusze. I w którym jest ciepło. Na początek Ljubow wyjmuje z torebki czerwoną szminkę i maluje usta.

Ukrainka pochodzi z wioski niedaleko Mariupola, która znajduje się pod rosyjską kontrolą. Jej synowie i wnuki mieszkają w Odessie. Przed pełnoskalową inwazją rosyjską  odwiedzała swoje dzieci kilka razy w roku. – Wsiadałam w autobus i następnego ranka byłam na miejscu – mówi w rozmowie z DW. Kiedy armia rosyjska  zajęła część wschodniej i południowej Ukrainy, rodzina została rozdzielona przez linię frontu. Od tego czasu podróż do Odessy wiązała się z co najmniej jednym objazdem przez Rosję  i Białoruś – i z powrotem przez kraje UE.

Ponadto zamknięto wszystkie punkty kontrolne prowadzące na zaanektowany przez Rosję Krym oraz do samozwańczych „republik ludowych” Doniecka i Ługańska, a także przejścia graniczne z Rosją  i Białorusią. Granica ukraińsko-białoruska między miejscowościami Mokrany i Domanowo jest obecnie jedyną drogą, którą Ukraińcy z terytoriów okupowanych przez Rosję mogą wjechać na terytorium kontrolowane przez Kijów. Większość osób, które się tam znalazły, nie ma ani paszportów, ani pieniędzy na wjazd do UE.

Inwazja Rosji: „Myślałam, że to szybko minie”

Ljubow po raz pierwszy opuściła okupowane terytoria. Miała nadzieję, „że to wszystko szybko minie, ale tak się nie stało”. Dzieci i wnuków nie widziała od trzech lat. Nie jest też już w stanie samodzielnie przygotować drewna na opał na zimę. – Nie mam tam już nikogo – mówi.

Dwudniowa podróż autobusem przez Rosję i Białoruś prawie do granicy z Ukrainą, kosztowała 300 euro. Ostatnie dwa kilometry Ljubow musiała jednak pokonać pieszo. – Dzięki Bogu straż graniczna załadowała moją torbę na wózek – mówi.

Na punkcie kontrolnym została sprawdzona przez ukraińskich urzędników. Otwarcie przyznaje, że ma również rosyjski paszport. Tylko w ten sposób otrzymywała emeryturę. – Dostaję 16 000 rubli (równowartość około 160 euro), ale węgiel do ogrzewania kosztuje 40 000 rubli. Dlatego przez trzy miesiące musiałam głodować i oszczędzać, w tym na opał i prąd – skarży się.

Ljubow rozmawia z synem Zdjęcie: Hanna Sokolova-Stekh/DW

„Wyrzucona z własnego domu”

Irina czeka na punkcie kontrolnym, aby odebrać swoją 83-letnią teściową z Ługańska. – Została wyrzucona z własnego domu – relacjonuje z oburzeniem. Został on skonfiskowany przez siły okupacyjne. Irina mówi, że chciała walczyć o dom i wezwała rosyjskie wojsko. – Mężczyzna, który przedstawił się jako pułkownik Aleksiej, po prostu powiedział, że moja teściowa musi oddać klucze – opowiada

Irina martwi się, czy jej teściowa przeżyje podróż. Jej stan pogorszył się z powodu stresu. Kiedy emerytka w końcu dociera do punktu kontrolnego, szuka w kieszeniach paszportu i wpada w panikę. Synowa i wolontariusze próbują ją uspokoić. W końcu znajduje dokument. Dla starszej pani punkt kontrolny jest najszybszą i najtańszą drogą na terytorium kontrolowane przez Kijów. Wielu przyjeżdża tutaj, ponieważ są przepuszczani nawet bez dokumentów.

Ukraina. Wojenne randki

02:27

This browser does not support the video element.

„Dlaczego nie chcesz zostać w Rosji?”.

Po przekroczeniu granicy podróż trwa dalej, zwykle setki kilometrów na wschód lub południe Ukrainy, do krewnych i przyjaciół. 23-letnia Alina, która opuściła Mariupol, chce udać się do Odessy. Przeprowadziła się tam jeszcze przed rozpoczęciem rosyjskiej inwazji. Latem po raz pierwszy od trzech lat odwiedziła rodziców w Mariupolu. Na pytanie, jak im się tam żyje, odpowiada krótko: „Przeżyli!”. Matka Aliny pracuje w salonie fryzjerskim, jej ojciec jest robotnikiem budowlanym, ponieważ „nie ma tam innej pracy”.

Aby dostać się do Mariupola, Alina podróżowała przez Ukrainę, Polskę, Białoruś i Rosję. Pięciodniowa podróż kosztowała ją około 700 euro. Mogła wjechać do Rosji i na terytoria okupowane bez żadnych problemów, ponieważ miała lokalną rejestrację. – Mariupol, który znałam, już nie istnieje – mówi Alina o swoim rodzinnym mieście. Kręcąc głową, przypomina sobie pytanie rosyjskiego urzędnika granicznego, który zapytał: „Dlaczego nie chcesz zostać w Rosji?”.

Moskwa zaanektowała te terytoria we wrześniu 2022 roku.

„Wiele osób ma nadzieję na Ukrainę”

Wszyscy nowo przybyli otrzymują certyfikat wjazdu. Wolontariusze dają im jednorazową sumę pieniędzy, dostarczoną przez Norweską Radę ds. Uchodźców, a także pakiet startowy od ukraińskiego operatora telefonii komórkowej. Ludzie natychmiast dzwonią do swoich krewnych. „Jestem już w Ukrainie!” – woła przez telefon emeryt Ołeksandr do swojej żony, która przyjechała do Kijowa kilka dni wcześniej.

Para opuściła miasto Ałczewsk w tak zwanej „Ługańskiej Republice Ludowej”. Ołeksandr nie został przepuszczony na granicy z Estonią bez ukraińskiego paszportu, więc wybrał drogę przez Białoruś. Zapytany, czy chciałby wrócić do Ałczewska, odpowiada: „Wszyscy członkowie mojej rodziny opuścili to miejsce. Każdej zimy spożywaliśmy 50 słoików samych ogórków kiszonych, teraz pełne słoiki stoją w piwnicy”.

Ludzie zbierają się przy autobusie, który zabiera ich do Kowla, najbliższego miasta. Oleksandr opowiada o swoich kotach, które musiał zostawić u sąsiadów. – Niektórzy uważają nas za zdrajców, ale nikt nie może zajrzeć w nasze dusze – mówi mężczyzna, ładując walizki do autobusu i podkreśla: „Mogę zapewnić, że wielu ludzi ma nadzieję na Ukrainę”.

Ukraina: Chore na raka dzieci muszą uciekać z kraju

02:21

This browser does not support the video element.

„Może nie mam już domu”

59-letni Wołodymyr ma najmniejszą torbę. Przyjechał prosto ze szpitala w Skadowsku w obwodzie chersońskim. Pochodzi ze wsi niedaleko miasta Oleszki. Kilka miesięcy temu trafił do szpitala po tym, jak na jego podwórku eksplodował dron. – Wybuchł mi w twarz ze wszystkich stron! – wspomina.

Teraz chce kontynuować leczenie w Chersoniu; ma uraz kręgosłupa i złamane żebra. Czeka tam na niego również rodzina: córka, troje wnucząt i dwie siostry. Często ich odwiedzał, podróż trwała tylko godzinę. – Teraz podróżuję już drugi tydzień – wzdycha. – Rosjanie mówią, że przyszli nas wyzwolić - mówi Wołodymyr. – Ale żyliśmy dobrze i mieliśmy pracę. Dron zniszczył moją kuchnię. Nie wiem, jak ona teraz wygląda. Może nawet nie mam już domu – dodaje.

59-letni Wołodymyr przy granicy Ukrainy z Białorusią Zdjęcie: Hanna Sokolova-Stekh/DW

Chcesz skomentować ten artykuł? Zrób to na facebooku! >>

„To nie nasza wina”

Dziś cztery autobusy z 44 pasażerami jadą do Kowla. Tam ludzie są przewożeni do tymczasowego miejsca przyjęć w kościele protestanckim, gdzie dostają jedzenie i pomoc w kupnie biletów kolejowych lub autobusowych. Osoby podróżujące następnego dnia mogą spędzić tam noc.

Ljubow odpoczywa przed dalszą podróżą do Odessy. Wiosną chce wrócić do swojej wioski pod Mariupolem. Jednak przez punkt kontrolny Mokrany-Domanowo na granicy białorusko-ukraińskiej można do Ukrainy tylko wjechać, ale nie można z niej wyjechać. Podróż powrotną – dłuższą i droższą – Ljubow odbędzie zatem przez UE.

Kobieta obawia się, że jeśli zostanie w Odessie, może stracić dom. Rosyjskie władze okupacyjne konfiskują bowiem domy i mieszkania, w których nikt nie mieszka i które nie zostały przerejestrowane zgodnie z rosyjskimi przepisami. Jest to jeden z powodów, dla których Ukraińcy wracają na okupowane terytoria. – Nie można nas winić za to, że zostaliśmy – tłumaczy Ljubow. – Nie chcę, żeby zabrano mi dom, wszystkie rzeczy, zdjęcia. Nie chcę, żeby ktoś w nim grzebał – dodaje.