W poszukiwaniu miejsca do życia
20 czerwca 2015Korki tworzą się zazwyczaj w środy i czwartki. Wtedy na drogach jest szczególnie dużo ciężarówek, które blokują drogi dojazdowe do portu promowego. Z „dżungli” – jak mieszkańcy nazywają obóz, powstały na terenie wydm niedaleko autostrady – startują pierwsi uchodźcy. Younis z setką innych wlatuje na stok, przeskakuje bariery. Grupa rozdziela się na mniejsze grupki, chowające się za przyczepami. Younis porusza dźwignię i wskakuje na przyczepę polskiej ciężarówki. Po krótkiej chwili pojawia się z powrotem. – Nie nadaje się, same lodówki – woła. Między wielkimi skrzyniami trudno mu się schować. Jak duża jest szansa na ucieczkę? – Może 80 procent – uważa Younis. Większości jego kompanów udaje się to nocą, w ciemnościach łatwiej pozostać niezauważonym.
Uchodźcy próbują otworzyć drzwi czekających w kolejce ciężarówek i schować się wśród ładunku. Liczy się szybkość, bo kilka minut później słychać już syreny wozów policyjnych. Po pasie postoju awaryjnego jadą aż na sam początek kolejki, z wozów wyskakują uzbrojeni w pałki mundurowi. Kto w tym momencie jest na przyczepie i zdążył zamknąć drzwi, jest już niemal bezpieczny. Kontrola wszystkich pojazdów byłaby zbyt czasochłonna. Z tyłu kolejki policjanci wyciągają z litewskiej ciężarówki kilku Sudańczyków.
Younis już dawno zawrócił. Skok przez barierki w kierunku obozu. Jego rodak Tahir pędzi za nim. – Policja jest brutalna, nie pozwala nam wejść na ciężarówki – mówi. – Rozpylają gaz łzawiący do środka samochodów, wielu z nas ma rany po użyciu pałek policyjnych – mówi. – To przecież nie jest ludzkie. Europa powinna być ludzka – dodaje.
Przez Libię do Europy
26-letni Younis próbował już około 30 razy ucieczki na ciężarówce. Do tej pory bezowocnie. Pochodzi z północnej części Sudanu i należy do plemienia Nubijczyków, od dziesięcioleci dyskryminowanych i prześladowanych przez rządzących w Chartum, stolicy Sudanu. Younis jest właściwie nauczycielem, na życie musi jednak zarabiać jako robotnik.
Podczas ucieczki do Libii spotkał Khalida. Również Khalid jest nauczycielem. Mieszkańcy „dżungli” nazywają go „teacher”, bo Khalid zna angielski i w obozowej wiosce jest niczym członek rady starszych. Kolejny etap ucieczki prowadził przez Saharę z Sudanu do Libii. Na ciężarówce przemytników brakowało wody, a kto protestował, wyjaśnienie otrzymał pięścią. Byli zabici. Na końcu wszyscy trafili do obozu. Wydostał się z niego tylko ten, kto miał jeszcze trochę pieniędzy.
Przez półtora roku Younis i Khalid byli nielegalnymi robotnikami w Libii. W ostatnim czasie sytuacja pogorszyła się. Broń była na porządku dziennym. – Napady na ulicy i rabunek należały do normalności – opowiada Khalid. On sam został pobity przez jednego z pracodawców, Younisa aresztowała policja. Dla obu nadszedł czas, by kontynuować ucieczkę.
Droga przez Europę
W mieście portowym Suara Younis zapłacił przemytnikowi 2 tys. euro. Wraz z innymi 350 uchodźcami znalazł się nocą na niewielkiej łodzi rybackiej. Po upływie kilku godzin łódź nadal krążyła w pobliżu wybrzeży Libii. Łodzią kierował po raz pierwszy w swoim życiu 18-latek. Ostatecznie pasażerom łodzi udało się dodzwonić do ich przemytnika. Dotarł do nich i wyprowadził na międzynarodowe wody. Gdyby jego „klienci“ zatonęli, straciłby dobrą opinię.
Po jakimś czasie grupie udało się zaalarmować Włochów. Ci wyciągnęli ich łódź i przewieźli przybyszów na Sycylię, podobnie jak już innych 50 tys. uchodźców w tym roku. Po zaledwie kilku dniach urzędnicy posadzili Younisa do autobusu w kierunku Milanu. Pociągiem dotarł ostatecznie aż do Calais, ukryty w toalecie. Jego droga przez Europę trwała 12 dni.
Miejsce do życia
- Chodzi mi tylko o znalezienie miejsca do życia – mówi Younis, który do Europy chce sprowadzić swoją rodzinę. – Tak bardzo za nimi tęsknię! – mówi z bólem. – Chcę kupić synowi rower, trzymać w ramionach moją córkę i żonę – wyznaje. Przeżył ucieczkę przez Saharę, ryzykowną podróż morską, szczęściem uniknął utonięcia. – Ale jeszcze większym szczęściem byłoby zespolenie z moją rodziną. Tylko, że nie mam pojęcia, jak to będzie dalej, tutaj w Calais – mówi.
Każdego popołudnia Younis ustawia się na dwie godziny w długiej obozowej kolejce po posiłek. To codzienny rytuał dla około 3 tys. uchodźców przebywających w „dżungli“. Francuski rząd płaci za żywność, organizacja pozarządowa prowadzi kuchnię. Jest w niej miejsce także dla około 50 kobiet i dzieci. Tylko one mają dach nad głową. Mężczyźni muszą spożywać posiłek na zewnątrz, w improwizowanym mieście z plastikowych plandek, namiotów i drewnianych chat. Organizacje charytatywne udostępniają materiał, budować musi każdy sam. Między domostwami piętrzą się odpady. – Z arabskiego piekła trafiliśmy do brudu Europy – mówi Younis.
Również w obozie panuje hierarchia. Zahartowani wojną Afgańczycy są cichymi władcami obozu. Prowadzą też niewielki „sklep“, w którym uchodźcy mogą nabyć zupy w torebkach, konserwy rybne i colę. Co jakiś czas dochodzi do bójek między nimi, Sudańczykami i Erytryjczykami. Przed dwoma tygodniami ktoś w nocy podpalił namioty. Musiała interweniować policja. Najczęściej członkowie jednej narodowości trzymają się razem. Szczególnie Syryjczycy postawili swoje namioty z dala od innych. Chcą jak najszybciej dotrzeć do Londynu, większość z nich ma tam krewnych. Pytani o swój los, walczą ze łzami: – Pochodzę z Aleppo, Aleppo już nie istnieje – mówi młody mężczyzna.
Dalej uciekać czy zostać?
Kilka dni później Younis sporządza swój plan. Jego przyjaciel „Teacher“ złożył we francuskich urzędach wniosek o azyl i otrzymał dach nad głową w niewielkim mieście w centralnej Francji. Teraz Khadil może opuścić „dżunglę“. W maju francuski minister spraw wewnętrznych Cazeneuve radził uchodźcom, by lepiej wystąpić o azyl we Francji zamiast ryzykować niepewną podróż do Anglii. Tam nawet wojenni uchodźcy z Syrii mają nikłe szanse. Na kryzys z uchodźcami brytyjski rząd odpowiada bowiem: „Nie bierzemy nikogo. Zatrzymajcie ich wszystkich!”. Dla tysięcy, którym powiedzie się droga przez Calais, oznacza to życie w nielegalności lub w areszcie deportacyjnym. Dlatego Younis woli jednak złożyć wniosek o azyl we Francji. A jeśli mu się nie uda? O tym nie chce nawet myśleć.
Barbara Wesel / Katarzyna Domagała