1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW
KonfliktyRumunia

Wojna w Ukrainie: Delta Dunaju i rosyjskie drony

Cristian Stefanescu
16 września 2023

Mieszkańcy rumuńskiej strony Kilii, głównego ramienia delty Dunaju, nie dają się zastraszyć wojną toczoną po stronie ukraińskiej. Ani przez rosyjskie drony, ani przez błędy rządu w Bukareszcie.

Miejsce upadku rosyjskiego drona w rumuńskiej części delty Dunaju
Miejsce upadku rosyjskiego drona w rumuńskiej części delty DunajuZdjęcie: Cristian Ștefănescu/DW

Samochód Ceraseli na każdej koleinie grzechocze jak pusty kocioł toczący się po betonie. Nie da się otworzyć okien, bo wstrząsy są duże i w powietrzu unosi się kurz, wzbijany przez przejeżdżające samochody, wracające z pastwisk krowy czy wiatr. Tylnej szyby dawno już nie ma, zastąpił ją kawałek szarej tektury. Cerasela świadomie zdecydowała się na kupno starego, używanego samochodu; podobnie jak inni ludzie mieszkający w odległych wioskach delty Dunaju, na najdalszym wschodzie Unii Europejskiej. Na jej ostatniej granicy, gdzie słońce wschodzi jako pierwsze w UE i gdzie wieczór zaczyna się wcześniej.

Wojna jest coraz bliżej

Periprava, wieś na wyspie. Aż do Suliny lasy i wydmy rozciągają się między jeziorami połączonymi z odnogami i kanałami Dunaju, które można przepłynąć wyłącznie łodzią. Na wschodnim krańcu regionu leży Morze Czarne.

„Pasagerul”, statek przewożący ludzi i towary tam i z powrotem, kursuje co dwa dni. W dni nieparzyste przypływa, a w dni parzyste odpływa. Jest sobota. Droga z portu w Tulczy przez kilijską odnogę Dunaju, która dzieli Rumunię od Ukrainy, zajmuje około czterech godzin.

Cerasela Cilibon wyjechała z Bukaresztu podczas pandemii i zamieszkała w Peripravie w delcie DunajuZdjęcie: Cristian Ștefănescu/DW

– Było tu po prostu idyllicznie, aż pewnego dnia niedaleko wybuchła wojna. To nas wyrwało ze snu – opowiada Cerasela. Była pierwsza w nocy i pierwszy huk był bardzo głośny. Kobieta pomyślała, że ​​coś się stało na podwórzu. – Trzęsienie ziemi, bomba, butla z gazem u sąsiada. Zrywasz się i wybiegasz z domu – mówi. Wszyscy sąsiedzi powychodzili z domów, podeszli do furtek, zaczęli gorączkowo rozmawiać, pytać.

– Naszą pierwszą troską było dowiedzieć się, co to było i gdzie. Ze wsi widok na Dunaj zasłania roślinność, poszliśmy więc do małego portu. Stamtąd zobaczyliśmy pożary po drugiej stronie, w Ukrainie. Nagle stało się dla nas jasne: jesteśmy żywymi celami, całkowicie niewinnymi. Podobnie jak ludzie w Ukrainie. Ludzie w tej samej wojnie, którzy w każdej chwili mogą zginąć.

Cerasela Cilibon pochodzi z tureckiej rodziny, przed laty mieszkającej na dunajskiej wyspie Ada Kaleh, która zatonęła podczas powodzi w dolinie Dunaju w 1971 roku, gdy budowano rumuńsko-jugosłowiańską elektrownię wodną przy Żelaznych Wrotach (stanowiących granicę między Rumunią a Serbią). Cerasela studiowała i mieszkała w Bukareszcie, ale podczas pandemii koronawirusa przeniosła się do Peripravy. Jak opowiada, źle czuła się zamknięta w mieszkaniu i przyjechała tutaj, „bo krajobraz jest nieprawdopodobnie piękny, przyroda wciąż dziewicza, powietrze czyste, ryby świeże”. I tu pozostała, mimo że pandemia już się skończyła.

Atak rosyjskich dronów wojskowych na ukraiński port Izmaił nad Dunajem, niedaleko granicy z Rumunią (02.08. 2023)Zdjęcie: Prosecutor General's Office/Telegram/REUTERS

Horror o północy

Wielu Rumunów nie wie, gdzie leży Periprava. – Dla Rumunii 100 mieszkańców nie ma znaczenia. Nawet mieszkańcy Tulczy nie wiedzą dokładnie, gdzie znajduje się Periprava. Ma ona znaczenie wyłącznie dla tych, którzy przybyli do tego miejsca i się w nim zakochali, właśnie dlatego, że jest tu tak prosto i nierealnie pięknie – mówi Cerasela.

Dla niektórych miejscowość ma znaczenie historyczne: w czasach dyktatury komunistycznej znajdował się tu straszliwy obóz o zaostrzonym rygorze dla więźniów politycznych, którego ruiny zachowały się do dzisiaj. Po drugiej stronie Dunaju leży ukraiński port Wiłkowo, niecałe dwa kilometry od Morza Czarnego, w sercu ukraińskiej części Rezerwatu Biosfery Delty Dunaju.

– Od początku wojny syreny wyją bez przerwy, dzień i noc – mówi Cerasela. Ale nocą z 3 na 4 września milczały, choć uderzenia powtarzały się przez całą noc. – Coś takiego mrozi krew w żyłach. Słyszysz wybuchy, nie wiesz, gdzie to się dzieje. Po jakichś dwóch nocach spostrzegłam pewien wzorzec. I nie zasnęłam, dopóki nie zrobiło się jasno.

Cerkiew w Peripravie przyciąga wszystkich mieszkańców wsi, bez względu na wyznanieZdjęcie: Cristian Ștefănescu/DW

Ten sam strach po obu stronach rzeki

Podobnie jak większość mieszkańców Wiłkowa w Ukrainie, duża część spośród setki mieszkańców rumuńskiej Peripravy to Lipowianie pochodzenia rosyjskiego. Ich przodkowie – staroobrzędowcy, prawosławni Rosjanie – w XVII i XVIII wieku z powodu sporu kościelnego uciekli z rosyjskiej ojczyzny i osiedlili się w delcie Dunaju. Serce gminy znajduje się przy głównej drodze prowadzącej do portu, oddalonej o niecałe dwieście metrów od brzegu Dunaju. Jest nim stara cerkiew, której zwieńczone żółtymi kopułami wieże są pomalowane na niebiesko, podobnie jak kościół w Kilii.

– Nocami słychać bomby, nie śpimy, w ciągu dnia mieszkańcy wioski idą do kościoła – mówi Cerasela, outsiderka z Bukaresztu, którą sąsiedzi traktują już jak swoją. – Kościół jest centrum, wszyscy się tam gromadzimy, nie ma znaczenia, jakiego obrządku jesteś, i w ogóle nieważne, czy jesteś wierzący, czy nie.

Na placu przed cerkwią jest obecny także poseł mniejszości Lipowan w parlamencie rumuńskim Silviu Feodor. Odbywa właśnie podróż po regionie w pobliżu obszarów granicznych, na których toczy się wojna.

– Na pierwszy rzut oka widać, że ludzie tutaj odczuli skutki bombardowań. To nie jest nasze normalne życie. Jesteśmy członkami Unii Europejskiej i NATO i to powinno dać nam poczucie bezpieczeństwa. No ale czasami amunicja nie zna granic i może również trafić w nasze terytorium – mówi.

Silviu Feodor jest członkiem rosyjskich Lipowan w rumuńskim parlamencieZdjęcie: Cristian Ștefănescu/DW

– Oczywiście istnieją plany ewakuacji mieszkańców w przypadku pogorszenia się sytuacji – wyjaśnia poseł. – Nasza organizacja posiada optymalne warunki zakwaterowania w naszych ośrodkach edukacyjnych i kulturalnych w powiatach Tulcza i Konstancja, a więc jak najbliżej miejsc zagrożonych. Jesteśmy zawsze gotowi na przyjęcie zarówno naszych grup etnicznych, jak i wszystkich, którzy pochodzą z tych terenów, które mogą zostać dotknięte przez ewentualną eskalację. Od początku wojny przyjmujemy także uchodźców i opiekujemy się nimi, do dziś mieszkają tu ludzie z Ukrainy – wyjaśnia.

Historia regionu jest skomplikowana. Na przestrzeni wieków obydwa brzegi Dunaju przechodziły spod jednej administracji pod drugą. Czasami należały razem do tego samego kraju, czasami stawały naprzeciw siebie, rozdzielone nie tylko nurtem rzeki, ​​lecz także sprzecznymi interesami tych, którzy wyznaczali granice. Jednakże ich mieszkańców nie interesowała wielka polityka. – Są tu ludzie, którzy mają krewnych, niektórzy z nich utrzymują kontakt, a rozmowy są pełne łez – mówi Silviu Feodor. – Są tam nasze rodziny, o które za każdym razem się martwimy – dodaje.

Władze rumuńskie niespecjalnie martwiły się o mieszkańców Peripravy – mówi kobieta spotkana na placu przed cerkwią. – Absolutnie nikt się nie pojawił i nie zadał żadnych pytań, nawet przez telefon. Nie pytają, jak żyjemy, czy jeszcze dajemy radę, czy jakoś radzimy sobie emocjonalnie, czy czegoś potrzebujemy – żali się.

Burmistrz Tudor Cernega (po lewej) znalazł miejsce uderzenia rosyjskiego dronaZdjęcie: Cristian Ștefănescu/DW

„Terror nas znalazł!”

Gdy minister spraw zagranicznych Ukrainy Dmytro Kułeba i portal GeoConfirmed.org po raz pierwszy powiedzieli o dronach, które spadły na południe od Dunaju po rumuńskiej stronie, burmistrz Tudor Cernega od razu udał się na miejsce eksplozji. I zobaczył to, czego funkcjonariusze rumuńskiego Ministerstwa Obrony nie mogli – bądź nie chcieli – znaleźć. Cernega publicznie nagłośnił sprawę. Jego upór doprowadził do ujawnienia serii haniebnych nieprawidłowości, które wiodły aż do najwyższych szczebli rumuńskiej polityki.

Początkowo politycy w Bukareszcie zaprzeczali, jakoby incydent miał miejsce, a prezydent Klaus Iohannis kategorycznie odrzucił wszelkie podejrzenia, że ​​na terytorium Rumunii rozbił się rosyjski dron, po to, by dwa dni później potwierdzić incydent. Faktycznie były to szczątki rosyjskiego drona, odkryto ślady eksplozji oraz spalone i powalone drzewa. W międzyczasie odnaleziono pozostałości innych dronów – ostatnio 13 września. I to nie tylko w pobliżu granicy na Dunaju, lecz także w głębi rumuńskiej części delty, około 15 kilometrów od granicy z Ukrainą.

Eksperci wojskowi, z którymi skontaktowała się DW, nie wykluczają hipotezy, że wystrzelone z Morza Czarnego drony – w drodze do celów w Ukrainie – mogły wlecieć w powietrzną przestrzeń Rumunii. Niektóre z nich mogły zostać błędnie pokierowane. Przekonani co do tego są także mieszkańcy delty Dunaju. – Słyszeliśmy, jak przelatywały nad naszymi domami, ale wmawiano nam, że nam się tylko tak zdawało.

Burmistrz Cernega stoi po stronie obywateli: – Ci ludzie nie zwariowali. Zgłosiłem, że są podejrzenia. Władze powinny były przyjechać i sprawdzić teren. Nikt nie traktował nas poważnie. Teraz widzą, co się stało. Po tamtej stronie jest wojna i terror nas znalazł!

Chcesz skomentować ten artykuł? Zrób to na Facebooku! >>