1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Wybory do Bundestagu: Absencja w modzie

29 sierpnia 2017

Już w roku 2009 najsilniejszą frakcją była grupa osób, które nie głosowały w wyborach. W tym roku może być podobnie.

Deutschland Nach der Bundestagswahl Nichtwähler demonstrieren vor dem Reichstag
Po wyborach parlamentarnych w 2009: 29 proc. uprawnionych nie poszło do urn Zdjęcie: picture-alliance/dpa

Werner Peters ma radykalną propozycję. Chce, by w Bundestagu kolejnej kadencji reprezentowani byli nawet ci, którzy nie pójdą 24 września do wyborów. Proporcjonalnie do liczby niegłosujących osób w parlamencie mieliby zasiadać wybrani losowo obywatele, którzy nie sympatyzują z żadną partią. Pomysł ten pasuje do Petersa, który w1998 roku utworzył „Partię Niegłosujących” i wystartował z nią w wyborach do Bundestagu. Wcześniej przez 20 lat koloński filozof był członkiem CDU. „Partia Niegłosujących” miała w programie ożywienie demokracji, szczególnie bezpośredniej, zlikwidowanie dyscypliny klubowej i skrócenie czasu trwania mandatu wyborczego.

Postulaty Petersa i jego partii nie tracą na aktualności. Niegłosujący w wyborach to heterogeniczna grupa. Wśród nich są ci, którzy pozostają obojętni, ci, którzy nie interesują się polityką oraz nowa klasa społeczna - prekariat – wymienia Peters. Ta ostatnia grupa zadecydowała o wyniku wyborów w USA.

Werner Peters kierował „Partią Niegłosujących”Zdjęcie: dpa

System musi się zmienić

Peters interesuje się szczególnie trzecią grupą. To ci, którzy twierdzą, że wielkie problemy naszego społeczeństwa pozostają nierozwiązane. – Obojętne, czy dzisiaj wybiorę FDP, jutro CDU, a pojutrze SPD. Lewica jest dla mnie zbyt zawiła, AfD nie chcę wybrać – a zatem nie idę do wyborów – tłumaczy Peters. Jako aktualny przykład wymienia aferą spalinową. – Obywatele nie są już reprezentowani, reprezentowane są firmy samochodowe, a jeśli nadal będzie się z nas robiło głupców, nikt nie poprze takiej polityki. Masowe wstrzymanie się od głosowania to jedyny sposób wyrażenia protestu – podsumowuje Peters.

Niepokojący trend

W 1972 roku frekwencja w wyborach do Bundestagu przekraczała jeszcze 91 proc. W wyborach 2009 i 2013 roku wynosiła już tylko 70,8 i 71,5 procent. Dla badacza partii Manfreda Güllnera z Instytutu Forsa to niepokojący trend: - Partie zamykają uszy i nie chcą słyszeć, że tak wielu nie idzie do wyborów – mówi Güllner. Gorzej jest tylko w Portugalii. Pozytywnym przykładem jest za to Dania. W wyborach parlamentarnych uczestniczyło tam ostatnio 85 proc. uprawnionych.

Niepokojący trend: frekwencja wyborcza maleje Zdjęcie: picture-alliance/dpa/P. Endig

Na zlecenie Fundacji im. Friedricha Eberta instytut Forsa zbadał, kto nie chodzi w Niemczech do wyborów. „Nie jesteśmy niegłosującymi. Chcemy głosować. Jesteśmy wyborcami na urlopie. Czekamy, aby znowu móc wybrać“ – odpowiadali respondenci. Dla Güllnera to tzw. sporadyczni niegłosujący. – Nie chcą wybierać radykalnie, nie głosują na AfD, tylko chcą wybrać tradycyjne partie – mówi Manfred Güllner. Istnieje jednak ryzyko, że również w przyszłych wyborach nie pójdą do urn, wybierając absencję na zawsze. Sposobem na to mógłby być prosty, zrozumiały język polityków. Ci, którzy nie uczestniczą w wyborach, skarżą się na używanie niezrozumiałych dla przeciętnych ludzi skrótów językowych i uproszczeń. 

Wyzwanie dla Martina Schulza

Czy socjaldemokrata Martin Schulz zmieni jeszcze wynik wyborów? Manfred Güllner nie chce tego kategorycznie wykluczyć, ale przypomina historię Helmuta Kohla. Już w 1994 nie wróżono mu wielkich szans na wygraną. Udało mu się jednak pozyskać z powrotem wszystkich niezdecydowanych wcześniejszych wyborców CDU. Kohl pozostał kanclerzem. Schulz ma nieco trudniej. – W tym roku mieliśmy już dużą mobilizację poprzez wybory w trzech landach i nominację Schulza – mówi Güllner. Rezerwy dla SPD są zatem mniejsze.

Cztery lata temu 28,5 proc. uprawnionych do głosowania nie oddało głosu albo oddało nieważny głos. Unia – w odniesieniu do wszystkich wyborców – miała tylko minimalną przewagę (29,7 proc.). A co, jeśli niegłosujący „wygrają” tegoroczne wybory do Bundestagu, a frekwencja spadnie poniżej 70 proc.? Wtedy politycy musieliby się poważnie zastanowić – mówi Manfred Güllner. Tak było w Kolonii przed dwoma laty przy wyborze prezydenta miasta. Do wyborów poszło niewiele ponad 40 proc. uprawnionych. W konsekwencji brakuje lokalnym politykom legitymacji do sprawowania władzy. 

Triumf dla kanclerz

Partia Wernera Petersa została rozwiązana w grudniu 2016, po prawie 20 latach istnienia. Na końcu zaangażowanych w jej pracę było zaledwie 8 osób. W najlepszych czasach ugrupowanie liczyło 300 członków. Peters chce jednak dalej walczyć. We wrześniu na rzecz powstrzymania się od głosu. – To jasne, że Angela Merkel znowu wygra. I to jeden z powodów, dla których należy apelować o powstrzymanie się od głosowania – zaznacza Peters. Akceptuje przy tym, że po części to właśnie ci, którzy nie idą do urn, umożliwiają ten wybór, nie oddając swego głosu na opozycję. – Merkel ucieleśnia pewien spokój, solidność i stabilizację, ale z drugiej strony nie ma ona kompletnie pojęcia, jak to będzie dalej. Ona żyje tym systemem i czuje się z tym dobrze. Wśród ślepców jest jednooką – konkluduje Peters.

Oliver Pieper / Katarzyna Domagała

 

Pomiń następną sekcję Dowiedz się więcej