1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Wybuchu przemocy w Bułgarii można się było spodziewać [Komentarz]

Małgorzata Matzke24 lipca 2013

Demonstranci w Bułgarii chcą definitywnie rozprawić się z panującym systemem, tyle że nie mają żadnej alternatywy. Dlatego sięgnęli po przemoc - uważa komentator DW.

Antiregierungsproteste in Sofia, Bulgarien, 23.07.2013. Foto: BGNES (stellt die Fotos ohne Einschränkung zur Verfügung)
Bulgarien Antiregierungsproteste in SofiaZdjęcie: BGNES

W dziesięć tygodni po wyborach parlamentarnych sytuacja w Bułgarii dramatycznie się zaogniła. Środowej nocy (24.07) setki demonstrantów zablokowały gmach parlamentu. Podczas starć z policją rannych zostało 18 osób, w tym także policjanci. Starcia z nimi to nowy wymiar protestów zdesperowanych Bułgarów. Tego, że może dojść do przelewu krwi, wszyscy byli świadomi: skłonni do użycia siły demonstranci i uczestnicy dyskusji na internetowych forach częstokroć wzywali do użycia siły. "Najpierw musi popłynąć krew, trzeba rozbić parę szyb i głów, żeby coś ruszyło z miejsca" to cyniczne przesłanie podżegaczy.

Lecz co konkretnie ma się ruszyć z miejsca? To pytanie, na które nikt nie ma odpowiedzi, po którym wszyscy wpadli w błędne koło. Protestujący od ponad 40 dni Bułgarzy mają jedno proste, ale zbyt ogólnikowo sformułowane żądanie: likwidacji skorumpowanego, opartego na nepotyzmie systemu. Jest ono zrozumiałe dla większości społeczeństwa. Od upadku systemu komunistycznego w okresie 1989-1990 Bułgarią rządzi sitwa oligarchijno-kumoterska. Wszystkie partie i koalicje, które dochodziły do władzy, obsługują z reguły interesy największych graczy w bułgarskim systemie gospodarczym - lub - co jeszcze gorsze - interesy podejrzanych ugrupowań, które swe "kariery" rozpoczęły od ściągania haraczy. Do skorumpowanego systemu, którego likwidacji domagają się demonstranci, należy także wciąż wpływowa sitwa dawnych służb bezpieczeństwa, która poszerzyła swą działalność reaktywując stare kanały przemytu przez Bułgarię lub organizując nowe. Skorumpowany jest też wymiar sprawiedliwości, gdzie prokuratorzy i sędziowie bezpośrednio wykonują zlecenia partii politycznych, nabijając własne kieszenie. Jakby tego było mało, korupcja jest też wszchobecna przy ogłaszanych przetargach i rozdziale unijnych środków, które bardzo często trafiają do partyjnych przyjaciół albo są przydzielane za łapówki. Wszystkie te zarzuty nie wzięły się z powietrza lecz znajdują potwierdzenie w wielu nielegalnie przeprowadzonych nasłuchach.

Alexander Andreev , szef redakcji bułgarskiej DWZdjęcie: DW

Nie widać wyjścia

Czy w takim razie Bułgarzy mają dość powodów, by zlikwidować ten system? Zdecydowanie, tak! Niestety nie mają do zaoferowania żadnej alternatywy. Nie założyli żadnej własnej partii, nie popierają żadnej z działających już partii, a jedynie bronią się, by nikt ich politycznie nie zinstrumentalizował. Oprócz kilku sformułowanych ogólnikowo celów, nie mają żadnego, czytelnego katalogu koniecznych do podjęcia działań - i to w odniesieniu do żadnej z dziedzin - czy to w sferze edukacji, służby zdrowia, energetyki czy gospodarki, która tkwi w stagnacji. Politycy i analitycy popierający protesty próbują, co prawda, tworzyć jakąś polityczną koalicję i wesprzeć ją od strony merytorycznej, ale jak na razie bez większego skutku. A to między innymi dlatego, że protesty są, jak do tej pory, mało spójne i pod względem politycznym lewicowe i prawicowe jednocześnie. W takiej sytuacji żądania podania się do dymisji rządu Płamena Oreszarskiego są nieco przedwczesne i jakby nacechowane bezradnością. Bowiem wątły gabinet socjalistów i partii bułgarskich Turków, który nie ma własnej większości i jest jedynie tolerowany przez ekstremalnych nacjonalistów z Ataki, należy uznać za drugorzędny epizod w smutnej historii postkomunistycznej Bułgarii. Jeżeli rząd faktycznie podałby się do dymisji, niewiele zmienią także drugie już w tym roku, przeterminowe wybory. Demonstranci nie mają bowiem czasu, by definiować się politycznie i prowadzić kampanię wyborczą..

O "rewolucji" można mówić, gdy "ci na górze" już nie dają rady, a baza społeczna już nie może ich zdzierżyć - tak mniej więcej brzmiała definicja przebrzmiałego już w dawnym bloku wschodnim Władimira Iljicza Lenina. Dokładnie w takiej sytuacji znajdują się Bułgarzy. A ponieważ gorączkowo poszukują jakiegoś wyjścia z błędnego koła, dlatego jedyną logiczną konsekwencją okazała się eskalacja protestów i odparcie ich siłą przez policję. Lecz do prawdziwej rewolucji w Bułgarii nie dojdzie.

Aleksander Andreev / tłum. Małgorzata Matzke

red. odp.: Barbara Cöllen