1. Przejdź do treści
  2. Przejdź do głównego menu
  3. Przejdź do dalszych stron DW

Wylęgarnia snobów czy czempionów?

Agnieszka Rycicka12 grudnia 2015

Małe klasy, wykładowy angielski i matura umożliwiająca studia na całym świecie. Do niedawna w szkołach międzynarodowych w Niemczech uczyły się dzieci dyplomatów. Dziś jest w nich coraz więcej Niemców.

Mali ambasadorzy
Zdjęcie: DW/A. Maciol

Mali ambasadorzy

02:30

This browser does not support the video element.

Zastęp ochroniarzy i budynki z gęstym monitoringiem, całodniowa szkoła, zmotywowany personel i program zorientowany na potrzeby globalizującego się świata – tak wygląda typowa szkoła międzynarodowa.

Chociaż niemieckie Ministerstwo Edukacji i Badań Naukowych nie ma twardych danych, wzrost zainteresowana Niemców międzynarodowym kształceniem na poziomie landów widać gołym okiem. Jeszcze w latach 60. decydowała się na nie garstka Niemców. Potem zainteresowanie rosło z roku na rok.

Prawdziwym apogeum był rok 2000, kiedy po raz pierwszy opublikowano wyniki analizy PISA, badającej poziom edukacji, głównie w państwach OECD. Wyniki okazały się porażką dla niemieckiego systemu edukacji. Wówczas jak grzyby po deszczu powstawały prywatne placówki edukacji. – Często nastawione biznesowo, i obowiązkowo z członem „International” w nazwie, który działał na Niemców jak magnes – mówi Julia Brühöfner, przedstawicielka Association of German International Schools (AGIS),organizacji skupiającej tylko 25 z ponad 170 szkół międzynarodowych w Niemczech. Smiało można powiedzieć, że to czołówka.Tylko tyle z nich spełnia bowiem kryteria organizacji. W szkołach AGIS uczy się 15 tys. 659 dzieci, co daje przeciętnie ok. 600-700 uczniów. 15-30 procent to dzieci niemieckie. Za najlepszą uznawana jest St. George School w Kolonii, dobrą renomę ma też Berlin Brandenburg International School czy Frankfurt International School.

Pogłówkuj zamiast bezmyślnie kopiować

Chociaż od początku badań PISA poziom w niemieckiej oświacie znacznie się podniósł, niemieckie szkoły wciąż zmagają się z wieloma bolączkami: przeładowane klasy, brak nauczycieli, konieczność zapewnienia nauki dziesiątkom tysięcy dzieci przybyłym do Niemiec z ostatnią falą migracji. Jednak to model kształcenia w szkołach międzynarodowych jest tym, co najbadziej przekonuje do nich Niemców.

Wielokulturowość jest tu czymś oczywistymZdjęcie: DW/A. Rycicka

Różnice między systemami – niemieckim i międzynarodowym – widać gołym okiem. W międzynarodowych, certyfikowanych szkołach, zamiast odtwarzania dzieci uczą się metod szukania odpowiedzi. Na początku na pytanie „kim jestem?“. Przedmioty wykładane są interdyscyplinarnie. Nie ma miejsca na religie. Mocną stroną jest niemal dogmatycznie przestrzegany kodeks wartości: odwaga, równość, otwartość, pilność, komunikacja, kompetencje i odpowiedzialność. I radość uczenia się.

– Jest wiele powodów, dla których wybrałam tę szkołę, mówi Helga Noll. – Sama chodziłam do takiej szkoły i chciałam, żeby moje dzieci też dorastały w międzynarodowym otoczeniu. Poza tym wierzę w ten system, wierzę w IB (International Baccalaureate), które dużo lepiej przygotowuje do życia niż niemiecka matura.

Co rok to mercedes

Czesne w międzynarodowych szkołach w Niemczech waha się pomiędzy 8 a 16 tysiącami euro rocznie. – Innymi słowy, mając kilkoro dzieci w takiej szkole, co rok spod okna odjeżdża mercedes – przyznają ci, którzy co roku głęboko sięgają do kieszeni. – Będę ostro i bezwzględnie walczył z mitem, że są to szkoły dla snobów – sprzeciwia się Chris Mueller, dyrektor Bonn International School w dawnej stolicy RFN. – To normalne dzieci rodziców-ekspatów z klasy średniej, w tym Niemców, którzy w ramach kontraktów coraz częściej przenoszeni są nawet na kilka lat za granicę. Ich dzieci muszą mieć po prostu zapewnioną ciągłość nauczania, niezależnie od miejsca, w którym przyjdzie im dorastać i chodzić do szkoły, mówi.

Mali ambasadorzy

02:30

This browser does not support the video element.

Większość uznanych szkół międzynarodowych naucza wg opracowanego w 1968 roku systemu IB, International Baccalaureate, który obowiązuje w ponad 4 tys. 200 szkołach w 125 krajach. Dyplom IB umożliwia studia praktycznie na całym świecie, Proces nauczania, wydawanie certyfikatów, egzaminy i uznawanie kwalifikacji nauczycieli, przebiega pod kontrolą International Baccalaureate Organization (IBO).

Bez agresji ale i bez trwałych relacji

Szkoły międzynarodowe stawiają na nowe technologie. Już szóstoklasiści dostają tablety, które praktycznie całkowicie wyparły podręczniki. Większość prac domowych wymaga użycia nowych technologii. – Nie znaczy to, że dzieci bezkarnie surfują po sieci na „służbowym” sprzęcie – tłumaczy szef IT jednej ze szkół w Bonn. – System centralnie blokuje możliwość logowania się do portali społecznościowych i zawierających pornografię. Utrzymanie dyscypliny nie stanowi problemu. Zakaz palenia, piercingu i noszenia kusych spódniczek to zasady, których nie kwestionuje żaden uczeń. – No, może zdarza mi się przyłapać kogoś od czasu do czasu na paleniu, ale na tym lista wykroczeń się w zasadzie kończy – przyznaje Mueller. Flagowe hasło w jego szkole: trening interkulturowy. A nieoficjalnie: zasada nieprzywiązywanie się; pożegnania są tu na porządku dziennym.

Fragment większej całości

Przeniesienie stolicy do Berlina spowodowało, że nad szkołami międzynarodowymi w Bonn zawisły czarne chmury. Na krótko. Z czasem okazało się, że miejsca ministerstw i rządowych instytucji zajął światowy biznes. Dziś w jednej z dwóch placówek na terenie Bonn, w Bonn International School, uczą się dzieci ponad 70 narodowości. W klasie można spotkać reprezentantów przynajmniej kilku kultur, wyznań i koloru skóry. Z roku na rok, co potwierdza dyrektor placówki Chris Mueller, wzrasta wyraźnie liczba uczących się w niej rdzennych Niemców.

Chris Müller, dyrektor Bonn International SchoolZdjęcie: DW/A. Rycicka

– Przez obecność takich koncernów jak DHL, Deutsche Post czy ONZ, Bonn stało się miastem o formule międzynarodowej, a nasza szkoła jest częścią tego systemu – tłumaczy Mueller. – Koncerny wymuszają też na nas trzymanie wysokich standardów. Miejsce w dobrej szkole jest często kartą przetargową w negocjowaniu przez koncerny kontraktów ze specjalistami. Bez nas nie byliby w stanie ściągnąć tu najlepszych - wyjaśnia dyrektor szkoły.

Tak było w przypadku rodziny Sary Wiederman, której mąż pracuje w koncernie DHL. Rodzinę na kilka lata wysłano do Brukseli. Potem wraz z trójką dzieci przyjechała do Bonn. – Podoba mi się system, który stawia na samodzielne myślenie i pracę. – Wierzę, że wyjdzie to moim dzieciom na dobre – podkreśla Sara. – Edukacja to dialog, a nie karmienie łyżeczką – mam wrażenie, że Niemcy jeszcze tego nie zrozumieli – mówi Helga Noll, która swoim dzieciom stwarza podobne warunki do tych, w jakich uczyła się sama.

Agnieszka Rycicka

Źródła: Herbote International Research, AGIS Association of German International, ECIS, World's International Guide

Pomiń następną sekcję Dowiedz się więcej

Dowiedz się więcej

Pokaż więcej na temat