Wyznania fałszerza obrazów
26 października 2010Düsseldorf: Dochodzenie w sprawie trefnej kolekcji Wernera Jägera toczy się jeszcze pełną parą. Dotychczasowy bilans: w muzeach w Niemczech i zagranicą śledczy znaleźli ponad 30 fałszywych obrazów ekspresjonistów i kubistów pochodzących z kolekcji. Straty spowodowane przez skandal fałszerski szacuje się na kilkadziesiąt milionów euro.
"30 obrazów" – Edgar Mrugalla tę liczbę kwituje pobłażliwym uśmiechem. W końcu on, „król fałszerzy sztuki”, podrobił ich w swoim życiu około 3000. „Może było ich nawet trochę więcej”, mówi 72-latek, który obecnie mieszka u córki w Düsseldorfie.
Mrugalla dwadzieścia lat temu wywołał największy skandal fałszerski powojennych Niemiec. W 1990 roku został skazany na dwa lata w zawieszeniu. „45 prokuratorów jeździło po całym kraju i sprzątało”, wspomina nie bez dumy. Większość jego kopii skonfiskowała policja. „Myślę jednak, że jeszcze około 1500 obrazów jest w obiegu”, szacuje malarz.
Urodzony w 1938 Mrugalla w powojennym Berlinie trudnił się między innymi wożeniem węgla, zawodowym boksem i handlem starociami. Za malowanie wziął się po tym, jak „za grosze” sprzedał pewnemu handlarzowi oryginalnego Caspara Davida Friedricha, na którym tamten zarobił potem miliony.
Mrugalla miał już 32 lata, kiedy zaczął zgłębiać arkana sztuki malarskiej. Był jednak pedantem i w końcu nauczył się kopiować w perfekcyjny sposób około 50 malarzy. Jego odbiorcy żądali od niego coraz więcej dzieł Picassa, Noldego i Liebermanna. Dostarczali mu wykazy dzieł, materiały malarskie, a nawet prasę drukarską, a falsyfikaty „rozprowadzali potem wszystkimi kanałami”. Mrugalla w końcu wpadł, ponieważ zalał rynek grafikami Picassa.
W obecnej aferze fałszerskiej uwagę śledczych początkowo zwróciła fałszywa naklejka pochodzenia na odwrocie obrazu reńskiego ekspresjonisty Heinricha Campendonka. Mrugalla w swoich falsyfikatach drobiazgowo dbał o to, żeby również kopie stempli pochodzenia były perfekcyjne. Ponadto używał „oryginalnej farby”. Ołowiową biel preparował samodzielnie ze starych ołowianych rur. „To, że fałszerz Campendonka korzystał z „bieli tytanowej”, było bardzo głupim błędem”.
„13 lat aktywnie fałszowałem”, wspomina Mrugalla, który jeszcze dziś, mimo przebytego udaru i choroby Parkinsona, pracuje nad drzeworytami i ilustracjami do Starego Testamentu „w stylu Chagalla”. Fortuny się nie dorobił. Jego dom nad Morzem Północnym, gdzie od 1980 produkował większość swoich dzieł, został przymusowo zlicytowany.
Rynek sztuki już w latach 80. był nienasycony. „Wszyscy są zachłanni”, mówi Mrugalla. I z tego też powodu również obecnie nie sprawdza się dokładnie pochodzenia obrazów. Podobnie jak za jego czasów, otrzymanie ekspertyzy rzeczoznawców dla falsyfikatów nie jest problemem.
To, że falsyfikaty z kolekcji Wernera Jägera mogły dostać się na rynek i osiągać kosmiczne ceny, według Mrugally jest także związane z tym, „jak ludzie się prezentują”. Nieuczciwi marszandzi mają bowiem „świetną prezencję”, pochodzą z dobrych domów, są elokwentni i zawsze nienagannie ubrani. Rynek fałszerski działa według dwóch praw: „Albo przekupić albo posłać przyjaciela, który ma nienaganną aparycję."
dpa / Adam de Nissau
red.odp.: Małgorzata Matzke / me